Barbara
Zimno i wilgotno połączyło się w końcu w coś konkretnego, czemu nadano nazwę orkan Barbara. Objawiało się to dującym wiatrem, sennością za kierownicą oraz ogólną szarością przechodzącą w grafit. Ilekroć jechaliśmy do Lu., doznawałem wyżynnych olśnień, ilekroć wracaliśmy, napotykała nas jakaś katastrofa: monstrualny korek, karmienie Dziecka w McDonaldzie na Zakręcie, wirujący na jezdni kot albo – jak dzisiaj – orkan.
Serena
Dziecko usypiała Serena. Dziecko wpatruje się w Serenę jak w obrazek. Po etapie rozmawiania poprzez „W żłobie leży”, śpiewania na osiedlu „Ody do radości”, wychwalania radzieckiej kosmonautki, kolędowania wierszyka o katarze, który spotkał Katarzynę, postanowiliśmy pójść na łatwiznę. Piccolo coro dell’Antoniano z komórki: w ten oto sposób w naszym domu, a teraz i w aucie zagościła Serena. Przyznajmy się: chyłkiem przemycamy Dziecku tęsknotę za Południem. (Serenę można napotkać tutaj).
Pewien mężczyzna
Słowem dnia był „pucz”. Zanim dotarliśmy do domu, twierdzenie o puczu w miejscowości Ś. zdobyło już zapewne status dogmatu (nie łudźmy się: miejscowości Ś. jest w tym kraju na pęczki). Cała historia wydawała się tak absurdalna, że przypomniała mi o książce męża Jo-Jo, byłej żony Adriana Mole’a (jednego z bohaterów mojego dzieciństwa), której tytuł brzmiał „Zamach stanu – postkolonialne alternatywne rozwiązanie zamiast demokracji”. Gdyby owe rojenia były jedynie żałosne, tak że moglibyśmy się wspólnie pośmiać, ale przecież z dogmatów naśmiewać się nie wolno.
(27.12.2016)
