Dziennik. Kroniki upadku

Pierwszy etap to było nagłe zatrzymanie funkcji, kompletne zawieszenie, nikt nie jest pewny niczego, co nastąpi dalej. To było wtedy, kiedy wieczór wyborczy nie poszedł po naszej myśli. Urząd zamarł. Wydawało się, że to już powolny, ociekający letnim potem, koniec. Że już tylko czekanie.

Ale nie, pogodzone z końcem tryby pracują pełną parą. Specjalne wydziały produkują obietnice bez pokrycia. Ci, co twierdzili, że łączy ich odpowiedzialność za państwo, teraz wygadują największe bzdury, ufając, że się uda. Minister wchodzi po drabinie. Premier zagląda do obiadu. Gdyby ludzie, sprawdzić w sondażu, zażądali krwawych igrzysk, jestem pewien, że rząd w ciągu kilku dni wynająłby lwy (i to zapewne nasz urząd musiałby organizować ten festiwal krwi i przemocy). Druga faza agonii. Wszyscy już wiedzą, że trzeba się pakować, ale a co to to, co to to, a co to to, co to to. To jest ten akt, w którym okazuje się, że bohaterowie są zupełnie żałośni. Żaden Hamlet, żadna Antygona, jedynie pacynki.

Siedzę i opisuję, pionek z poddasza, nadworny twórca pism i sprawozdań (10.07.2015).

1 Comment

Dodaj komentarz