Wczoraj wieczorem stanąłem przed dylematem. Czy komiks jest książką? Przeczytanie go nie zajmuje przecież dnia albo tygodnia, na co innego zwraca się uwagę, co innego podziwia. Cały dzień dręczyła mnie ten kwestia.
Z poprzednich komiksów, których scenariusz napisała Marzena Sowa, czyli o serii „Marzi”, nie pisałem recenzji. Pisałem za to: wielką zaletą komiksów jest to, że po jednym wieczorze można się pochwalić: dziś przeczytałem pięć książek. Ale przecież komiks to coś w pół drogi pomiędzy książką a filmem. Równie ważna jak fabuła, są kadry, zdjęcia, kreska.
„Marzi” była słoneczna, bo była o naszym dzieciństwie. O blokach z windami, karpiach w wannie, wizytach papieża. Stalowa Wola przypominała inne miasta wschodniej Polski, może w ogóle całą Polskę lat osiemdziesiątych. Nieszczęścia, które nawiedzały ten świat, były, jak to w dzieciństwie, chwilowe i odwracalne. Obok toczyła się jakaś Historia, ale Marzi patrzyła na nią z dziecięcą ufnością, nie dając czytelnikowi odczuć, że wie co będzie dalej, gdy dorośnie.
„Dzieci i ludzie” od razu odróżniają się kolorem. Utrzymany w ciemnych barwach tom dzieje się w mrocznych latach pięćdziesiątych. Narrator też jest inny, potrafi zajrzeć ludziom do mieszkań i myśli. Mało jest słów, więcej spojrzeń i gestów. Obrazki są oszczędne. Komiks Sowy i Revel stara się udowodnić tezę, którą do znudzenia powtarza autor bloga, o tym, że ludzie nie są jednoznaczni. I jeśli się nie jest wszechwiedzącym narratorem (albo Wszechwiedzącym Narratorem) trudno jest ich osądzać. Możemy jedynie spróbować zrozumieć ich dramat.
Dobrze pasują „Dzieci i ludzie” do irańskiego filmu obejrzanego parę godzin wcześniej: o tym jak czuć się wolnym pomimo niewoli. Właściwie pomyślałem, że to ciekawy zbieg okoliczności – ten film i ten komiks. Bo scena, w której Wiktor z kolegami przegląda francuskie komiksy („Dzieci i ludzie”) i scena, w której student filmówki wybiera nielegalne dvd do obejrzenia („Taxi-Teheran”), to – pod względem sensu – ta sama scena.
