
Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono – jestem przekonany, że dziewięćdziesiąt procent recenzji „Turysty” będzie zawierało ten wers z niezbyt (moim skromnym zdaniem) udanego wiersza Wisławy Szymborskiej, ulubiony wers wszelkich wypracowań. „Turysta” za to wypracowaniem nie jest.
To dziwne, ale zarazem ten film jest i kameralny, i monumentalny. Kameralny, bo to studium przypadku, omawiające katastrofę i jej psychologiczne skutki, powolutku, długimi ujęciami, gdzie bohaterów nie zasłaniają nam jakieś poboczne wątki. Mało w tym filmie jest kolorów, dominuje oczywiście biały (akurat zaczęło padać jak wyszliśmy z „Wisły”), niebieski (jak na zdjęciu). Proste czynności jak mycie zębów perfekcyjnie pokazują zachodzące między bohaterami zmiany.
Monumentalny, bo krajobraz: Alpy na przepięknych zdjęciach i do tego monumentalna muzyka (która okazała się „Latem” Vivaldiego). Strasznie dużo ujęć chciałbym zapamiętać, zwłaszcza te w stylu ściana balkonów i jedno świecące okno albo kolejka górska zawieszona w nicości, jadąca w poprzek ekranu.
Jak człowiek zachowuje się wobec katastrofy? Kogo i czy w ogóle kogoś ratuje? To wcale nie jest – jak się wydaje – jakiś egzamin z człowieczeństwa. Wprost przeciwnie, budzi się w nas zwierzę, popychane przez instynkt i adrenalinę, a jak wiemy znowu od Szymborskiej (ten wiersz wolę): nic bardziej zwierzęcego niż czyste sumienie. Żadna odpowiedź przed katastrofą nie jest więc prawdziwa, dopiero później się okaże.
(Akurat czytam na ekranie o matce, która gdzieś w Beskidzie, z płonącego domu wyniosła czwórkę dzieci, a potem z niego już nie wyszła).
Słowa klucze: buty narciarskie, autobus, pługi śnieżne
(4,0/4,5)

1 Comment