O ciałach. „Corpus” w Zachęcie

Sztuka współczesna ma z ciałem ogromny problem, uprzytomniliśmy sobie, chodząc po wystawie „Corpus”. Po tym jak wyzwoliła ciało z zabobonnego odium grzechu i wstydu, które narzuciło Europejczykom to „obrzydliwe” chrześcijaństwo (ach, ile na ten temat powstało manifestów i dzieł teoretycznych) a następnie zdekonstruowała istniejące interpretacje ciała (zwłaszcza te narzucane przez patriarchat), sztuka została sam na sam z jego śmiertelnością i seksualnością.

Po teoretycznym wstępie na progu sali (właśnie w stylu wspomnianych powyżej rozważań o tym, czym naprawdę jest ciało), stajemy przed nowoczesną reinterpretacją „Martwego Chrystusa” Mantegni. Jeżeli tamten „Martwy Chrystus”, choć mijają wieki, nadal wstrząsa i pobudza do refleksji, pokazywanie przez godzinę upozowanego nagiego ciała na filmie wideo nie wnosi nic. Jest marną parodią wielkości: wielkiej sztuki i wielkiej tradycji religijnej, konceptem nowoczesnego artysty, który nic nowego nie potrafi powiedzieć, bo jest bezradny.

Cała wystawa to obraz tej bezradności. O ile podglądanie umierających przez Liberę jest czystą pornografią śmierci, o tyle utrwalanie różnych sposobów dręczenia artystycznego ciała przez artystę jest po prostu nużące. Czym jest ćwiczenie na hula hop z drutu kolczastego, jeśli nie wyrazem zazdrości za ciałem znaczącym? Za ciałem, które miało jakiś inny, zewnętrzny sens.

W świecie bez tego sensu, sztuka nie jest przewodnikiem. Sztuka nie radzi sobie z ciałem, które po dekonstrukcji swojego znaczenia, wydaje się być kawałkiem mięsa. Chodząc po salach, strasznie zatęskniłem do starych mistrzów, do ciała jako tajemnicy, gdzie nawet erotyzm miał w sobie coś sakralnego.

Nie zdając sobie z tego sprawy, dzisiejsi artyści uprzedmiotawiają ciało bardziej niż ich wielcy poprzednicy. Ile można oglądać zbliżeń wagin i członków, czy więcej o ciele nie powie już pornografia, która przynajmniej nie kusi się o górnolotne interpretacje? „Corpus” to pokaz sztuki, która jest sztuką bez wyjścia, przygnębiającą pochwałą nicości.

(A że starzy mistrzowie w końcu wygrają uświadamia na pierwszym piętrze wystawa „Zbigniew Warpechowski. To”, retrospektywa polskiego performera z minionego wieku. Jego dzieła dziś nie szokują, nie wstrząsają, jedynie nudzą albo śmieszą. Sztuka zdezaktualizowana po dwudziestu latach. Starzy mistrzowie spoglądają z politowaniem ze swoich autoportretów w starych galeriach).

Dodaj komentarz