Mała Chinka miała czerwone kokardki na warkoczykach i siwe futerko na kołnierzu. Ostrożnie przeciskała się między granatami, szpinakiem i pomidorami. – Najlepsza cielęcina! – wołali z lewej. – D..ę posadziła i niby nie dotyka! – grzmiał, po prawej, sprzedawca renklod na wredną kobitę, która uniosła się sponad śliwek. Turkotały po butach i nogach dwukółki.
Kiedy chciałem A. pokazać małą Chinkę, ta rozpłynęła się pośród tłumu, wraz ze swoimi czerwonymi kokardkami na warkoczykach i siwym futerkiem na kołnierzu. Może w ogóle jej nie było między papryką, porami i bakłażanem?
A może coś o małej Chince wiedziała staruszka, która sprzedawała rydze? Nie miała wprawdzie ani czerwonych kokardek, ani warkoczyków, ani też siwego futerka na kołnierzu, ale uśmiechała się nadzwyczaj podejrzanie, tak jak to tylko bywa w baśniach.
Nie miałem czasu spytać: właśnie zza mokrego poranka wylazł słoneczny dzień.
