Dz.U. Pictures presents „Małe stłuczki”

(źródło: culture.pl)

Szczerze powiedzmy – są tylko dwie możliwości: albo ten film był absurdalny, albo po prostu pretensjonalny.

Jeśli w założeniu miał być komedią absurdu, złożoną z niezlepionych ze sobą scen i dialogów to – być może – to zadanie się udało. Ale z każdą upływającą minutą, coraz bardziej dochodziliśmy do wniosku, że on jest najzwyczajniej w świecie pretensjonalny. Pretensjonalna gra aktorska, pretensjonalne zdjęcia, pretensjonalny scenariusz, pretensjonalna muzyka, ambicje, żeby zostać wielkim kinem lub chociażby niszowym bestsellerem.

Oglądamy dużo niszowych bestsellerów, więc z czystym sumieniem, mogę napisać, że to amatorszczyzna. Wprawdzie dotowana przez państwowy instytut, ale raczej mizerna i w formie, i w treści. Ktoś z nudów – tak twierdzi A. – nakręcił film o nudzie, ludziach, którzy nie robią nic i nie myślą nic. Ich dialogi nie mają sensu (Śniło mi się, że całowałam się z borsukiem) a ich dramaty żadnej głębi. Przypomina najgorsze czasy polskiego artystowskiego kina.

Nie wiem, czy śmiać się czy płakać z tego filmu – powiedział jakiś gość wychodząc z sali i chyba dobrze wyraził powszechne odczucie.

A zapomniałem! Jest w tym filmie bohater, którego chce się jak najczęściej oglądać. Rola dopasowana, zagrana z gracją i nieskrywanym wdziękiem, dająca widzom dużo przyjemności. To stary, pomarańczowy opel grany przez starego, pomarańczowego opla. Chapeau bas!

Słowa klucze: surowe mięso do rozgryzania, pudełka po kremach, molestowanie seksualne

(1,0/1,5)

 

(źródło: culture.pl) 

1 Comment

Dodaj komentarz