
Nie wiem dlaczego polscy dystrybutorzy, tak zwykle dbający o to, aby wyjaśnić istotę filmu przy użyciu podtytułów, nie dopisali do „Lucy” podtytułu „Kobieta, która zamieniła się w pendrive’a”.
Jako film akcji, pełen pościgów i efektów specjalnych, spodobał mi się. Nietrudno zauważyć, że krwawe filmy ostatnio mnie pociągają, co wiązać się może ze sprawami zawodowymi. Podobnie jak w marcu 2011 pasjonował mnie pewien hiszpański klaun w przebraniu biskupa1, tak tutaj scena, w której Lucy – zaopatrzona w dwa pistolety maszynowe – wchodzi wymierzać sprawiedliwość (na zdjęciu powyżej), podbudowuje autora bloga.
Zresztą sama Lucy, czyli Scarlett Johansson, z powodu której postanowiłem wybrać się do kina, to główna tego filmu zaleta. Choć – jak zauważa R. – już i na niej znać ząb czasu.
Jako film o zacięciu filozoficzno-teologiczno-neurobiologicznym, „Lucy” jest nie do oglądania, nawet jeśli do rzucanych hipotez przekonuje Morgan Freeman (zawsze grający tę samą rolę) i fragmenty filmów przyrodniczych (kopulacja dzików!). „Lucy” jest także bardzo wyraźnie ateistyczna, choć fabuła sprowadza się, koniec końców, do dziwnego paradoksu: przy odpowiedniej dawce narkotyków, każdy może zostać bogiem. Jednak naśladowanie Michała Anioła w scenie, gdy Lucy spotyka Lucy (pitekantropa), ma w sobie coś obrzydliwego.
Pytanie o to, co to znaczy być człowiekiem jest jedynym pytaniem, które budzi po filmie głębszą refleksję. Czy ludzki oznacza racjonalny? Czy może, wprost przeciwnie, o byciu człowiekiem decyduje odczuwanie emocji, bólu, współczucia? Wtedy należałoby przyjąć, że rozumność i chłód są prostą drogą do stania się pendrivem, czego nikomu nie życzę.
Morał: Na Tajwanie jest bardzo niebezpiecznie!
Słowa klucze: rozmowa o pracę, „Kyrie” Mozarta, CPH4
(2,0/2,5)
_______
1 O „Hiszpańskim cyrku” pisałem tutaj.

1 Comment