Nie chciał się spotykać, niemniej teraz czekał pod luksusowym sklepem, z którego właśnie wyszła para Azjatów z wielkimi bordowymi torbami. Pobiegli truchcikiem w śnieg. Zdołał już wyjąć książkę, za nim się zjawiły, korzystając z arkad ciągnących się aż za szkołę porcelanowych baletnic. Pługi mijały teatr.
–
Krajobraz, Nowy Jork. Za oknem śnieg, w knajpie dżez, książek rząd, a na tym tle po klawiaturze, na klawiaturze nieznajoma. Na Bielańskiej w gałęziach chwilowa biel. Piwo złe.
–
Wreszcie, tego wieczoru, melodia pasowała. Wchodził do metra, a jakiś staruszek na akordeonie grał „Cichą noc”. Pierwszy jasny wieczór w tym roku – pomyślał i postanowił wrócić innym autobusem i pójść jeszcze do samu. Nie mylił się, już od przystanku, zima pachniała tam ciasteczkami.