Przypadek, a coś pięknego. Prezent na urodziny, całkiem niechcąco. Katedra była oświetlona świecami, mnóstwem świec. A potem ta monofonia w tym miejscu, śpiew, który liczy tyle lat, co katedra, który jest rówieśnikiem zmarłych królów.
I można się wciągnąć w dramat liturgiczny liczący blisko 900 lat, dzięki perfekcyjnej grze zespołu z Kolonii: mimice, gestom, wreszcie instrumentarium. A. stwierdzała, że oglądanie i słuchanie walki o duszę to lepsze niż rekolekcje, a ja dochodziłem do wniosku, że z całą pewnością lepsze niż marne współczesne dramaciki, w którym ma być o „psieniu” ludzkości, a nie wychodzi.
To było wstrząsająca, a gdy cnoty i dusze wchodziły śpiewając na stopnie ołtarza, można było poczuć na czym polega niebo. (A swoją drogą odczuć jak architektura sakralna kiedyś odpowiadała koncepcjom teologicznym).
Piękna była w tym harmonia: ciało i dusza w odpowiednich miejscach.