To, że Mieczysławowy Jezus jest wytworem jej schorowanej religijnej wyobraźni nigdy nie było dla mnie tajemnicą, ale gdy się zastanawiam nad zapisanymi na jej stronie słowami, to zauważam, że jest on także wytworem współczesnej polskiej myśli religijnej (o ile myślą można nazwać kazania biskupów, proboszczów i prostych wikarych, tudzież artykuły w prasie katolickiej.)
Nie szkodzi, że w swoich słowach Mieczysławowy Jezus co najmniej dwukrotnie zaprzecza Chrystusowi (J 8, 1-11; J 9, 1-3).
Właściwie od pytania o sens modlitwy o trąd, całkiem niedaleko już do pytania o to, czy zasadne jest kamienowanie cudzołożnic (Mieczysławowy Jezus zapewne uznałby, że najzupełniej moralne), ale też czy pogromy są moralne (spodziewałbym się potwierdzenia, bo w końcu Mieczysławowy Jezus jest królem Polski, a nie jakimś Żydem.) Tak religia przeradza się w swoje wynaturzenie.
Mieczysława czerpie z tego samego źródła co Przewodniczący Jarosław. On oczekuje katastrofy gospodarczej, ona żyje w nadziei katastrofy eschatologicznej. Jej religia nie musi mieć nic wspólnego z życiem codziennym, z etycznym zachowaniem, można przecież modlić się w kościele o trąd dla wyimaginowanego wroga, można – o nieszczęście dla bogatszego sąsiada.
A wieczorem pośpiewać jeszcze „Barkę” ku czci.