W moim dzieciństwie Mikołaj był biskupem. Występował w postaci piernika z mitrą i pastorałem, i kolorowym lukrem, który szybko płowiał.
Budziłem się z samego rana a pod poduszką szurała reklamówka z czerwoną wstążką. To musiał być jakiś osiemdziesiąty piąty. Na plastikowych konikach siedzieli plastikowi dżokeje: reguły wyścigu po plastikowym hipodromie są dzisiaj zupełnie zamazane. Wyraźnie made by spółdzielnia inwalidów, nie China.
Potem skończyło się dzieciństwo. Szóstego grudnia dziewięćdziesiątego dziewiątego, na moich oczach, w Hicie na Kabatach wylądował helikopterem czerwony pajac. Karmił nas kiełbaskami z grilla i grzanym winem. Uwiódł nas, na nasze Boże Narodzenie dokonał desantu.
Od tej pory Mikołaj już nigdy nie był biskupem.