Pewna Europejka przesypia się / przeżywa gorący romans (niepotrzebne skreślić) z miejscowym Indianinem, który później bardzo źle kończy (i romans, i Indianin). Z tej okazji, na koniec świata ciągnie swoje brzydkie dziecko.
W przeciwieństwie do Orzeszkowej, tutaj jedyne, co mogłoby przykuć uwagę to opisy przyrody.
Chciałem wyjść. Nawet sobie pomyślałem, że oglądanie ubrań w haemie mogłoby być bardziej fascynujące.
Swoją drogą, jakie to szczęście dla reżyserów. Jadą do Meksyku, a tam wszyscy w najlepsze mówią po francusku.
Ja wiem, że to pewnie jakiś minimalizm, innowacyjność albo co, ale mój główny wniosek dotyczy tego jak łatwo zmarnować siedemdziesiąt minut życia.
(2,0/1,0)