Przecież wiedziałem, że tak się skończy, jak każda biografia, zamykaniem rozdziału. Przecież widziałem lakonicznego esemesa od A.: „Miłosz nie żyje” (może któraś z martwych nokii gdzieś jeszcze go zapamiętuje) i jak trumnę wynoszą z kościoła Mariackiego. Staliśmy tam z A. na Rynku, piękne kazanie powiedział arcybiskup Józef, po całym tygodniu najgorszego polskiego zeszmacenia.
Następnego dnia zaręczyłem się z A.
Przecież wiedziałem, że tak się skończy, ale ja, głupi pięknoduch, wzruszyłem się czytając ostatnie strony w sto siedemdziesiąt pięć.
(Wstyd wyznać, ale z samą książką też się zżyłem, bo to ona ze mną najbliżej, na wyciągnięcie torby, w ten czas przeprowadzki.)
