
Wczesną wiosną patronem pulpitu mianowałem biskupa Javiera. Świdrował moje biurko wzrokiem szaleńca i tylko ja wiedziałem, że jest uzdrowicielem. Patronem biurew beznadziejnych.
Teraz ulga. Oddycham płynnie. Jeszcze mnie dzieli tylko morfologia krwi i mocz w słoiczku. Opiekuje się mną święta Justyna od Odejść (wątpiącym powyżej).
(Mój miniaturowy koniec świata.)