Trudna jest ta mowa Tomasza Halika w „Teatrze dla aniołów”, bo jakimś naturalnym odruchem człowieka jest pragnienie wiary nieskomplikowanej i Boga, który za paciorek, spełnia nam życzenia. Wcale tu nie mówię o fanatykach pokroju Mieczysławy, ale głównie o sobie (ciągle mówię o sobie, wprost kwitnę na wiosnę): łatwiej jest wierzyć w Boga na nasz obraz niż w tego, który jest Bogiem – możliwością.
Przez przypadek, jak się wydaje, Halik trafnie diagnozuje polski spór na Krakowskim Przedmieściu, a właściwie potraktowanie religii jako metody walki politycznej przez cynicznego biednego chorego pana (i robi to dużo lepiej niż Cezary Michalski piszący o „herezji smoleńskiej” w jednym z tygodników):
Tam gdzie w sporach politycznych i światopoglądowych ludzie zaczynają się posługiwać retoryką religijną, gdzie w przeciwnikach widzą demony (…) tam starcia ideowe mogą się przerodzić w rzeczywiście niszczące konflikty. (…) Każdy, kto wie nieco więcej o potędze religii, języka i symboli, powinien również zakurzone i pozornie niewinne pojęcia religijne opatrywać ostrzegającymi napisami, podobnymi do tych na słupach wysokiego napięcia: Nie dotykać drutów opadłych na ziemię. Właśnie tam gdzie panuje pewność, że „Bóg umarł”, różne bożki i demony lubią ożywać (s. 130-131)
Ale czy Ryczan czyta Halika? Czy Dzięga cytaty czyta?

1 Comment