(Nie, nie sądzę, że jedna osoba ma aż taki wpływ, żeby zatrzymać zmiany. Jednak myślę, że dla episkopatu śmierć arcybiskupa Życińskiego jest szczególnym ciosem: odeszła jedna z nielicznych osób rozumiejących współczesność i czujących, że chrześcijaństwo nie jest nam dane na zawsze.
W kościele w Ś. nie czuć żadnej żałoby. Również na stronach ‚prawdziwych’ katolików nastrój raczej radosny.)
Boję się wzbierającej fali katolicyzmu czary-mary.
Tego, co wielbi betonowe posągi, Matkę-Boską-Polkę, zbawienie uzależnia od odpowiedniego klękania i żyje w ciągłym strachu. Katolicyzmu, w którym nie trzeba Ewangelii, bo wystarczy mu to czy inne objawienie prywatne albo nawet (casus Mieczysławy) obłąkanie.
Boję się triumfalnego pochodu głodziów, stefanków i dzięgów,
Kościoła nierozumnego i w samozachwycie, brzydzącego się ilorazem inteligencji wyższym niż przeciętna.
Boję się, bo uważam, że ten katolicyzm będzie katolicyzmem ostatniego pokolenia.