Głosuję ostatnio z obrzydzeniem i z obrzydzenia.
Nic nie wskazuje na to, żeby to się zmieniło.
Polityka przestała być zajęciem idealistów, tych śmiesznych mężów stanu z dawnych czasów. Ostatnich wizjonerów szukać można w domach spokojnej starości. Republika się nie liczy. Liczą się słupki u Axela Springera, liczy się interes Zbyszka, Grześka i innych chłopaków (Alcesta, Maksencjusza, Gotfryda.)
Na samym dole drabinki siedzą sobie hince. Im wyżej, tym nie lepiej. Kto dziś myśli o Republice?
(Najbardziej przykry przykład lekceważenia Republiki to wybór sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Doświadczenia ancien régime’u, powoływanie ignorantów prawnych, gintowt-jankowiczów i innych, wydają się dla obecnych władz wzorem godnym naśladowania.)