Pod dywanem na ścianie kukiełki-sąsiadki. Z jakichś odległych partii mózgu wydobywają się ich głosy. Kukiełki-sąsiadki albo żyją albo już nie żyją. Ale te głosy to już dawno, dwanaście lat co najmniej.
Pani G…lińska w sukience w pomarańczowe kwiaty z niebieskim tłem. Siedzi za drzwiami na niskiej szafeczce. Opowiada czego się dowiedziała w drewnianych domkach koło stadionu (próżno szukać drewnianych domków, jest tam teraz osiedle Manhattan). Pokazuję jej ciężarówkę ze strychu, jest wcześnie rano, może siódma, ósma.
Pani W…..czykowa umiera (będzie w tym moim teatrzyku umierała kilka lat, czyli zawsze). Babcia zapuszcza jej krwawe kropelki do oczu. W mieszkaniu pachnie wilgocią, na makatce dobra gospodyni dom wesołym czyni. Pani W…..czykowa narzeka na córkę. Córka wyjechała w niedzielę. Znad łóżka spogląda Matka Boska Częstochowska.
Pani L…..cowa ma szary ażurowy sweter. Siedzą z babcią na ławce przed blokiem. Kółeczko z kluczem. Mirabelka ma ciężkie owoce. Późne lato.
Teraz kukiełki-sąsiadki tracą głos.