Te filmy hiszpańskie to jakieś pechowe. Najpierw w niedzielę gorączka nas złapała i „Pod gwiazdami” przepadło. Potem autor bloga nie poszedł do pracy, a pod koniec dnia stanął z Małżonką w kolejce pod salą „Gerard”. Kolejka była ciasna i duszna, drzwi się nie otwierały, kinomani napierali. Kiedy wreszcie film się zaczął, okazało się, że „To, co we mnie najlepsze” najlepsze nie było. Owszem, fabuła do obejrzenia, motywy religijne zauważalne (por. J 15, 13), bohaterka główna słusznie nagrodami obsypana, niektóre sceny poruszające i muzyka, muzyka wbijająca po seansie w fotel.
Na koniec (to jest po filmie, nie na koniec filmu) okazało się, że pada śnieg. Śnieg w Lu to jest poetyckie coś, tym razem śnieg padał nad Wa i poezji stanowczo brakowało.
(4,0/3,5)