Pan P. nie zaprosił mnie na bal. Tego się zresztą spodziewałem (zważywszy na scenografię, nie mam czego żałować.)
Wobec braku zaproszenia od pana P. mogliśmy spokojnie świętować w innym mieście.
Tego dnia dzieci były biało-czerwone, podobnie biało-czerwoni byli emeryci, harcerze i uliczni grajkowie, fałszujący niemiłosiernie o rozmarynie i innym kwieciu. Zamiast tramwajów – kawaleria. Ba, nawet w kawiarniach leżały zwinięte uroczyście sztandary, a ich chorąży spokojnie sączyli popołudniową kawę. Na jednej z ulic biało-czerwony ojciec wyjaśniał dwójce zadziwionych biało-czerwonych przedszkolaków ideę odpierania najeźdźcy.
(Autor bloga patrzył na to wszystko z pewnym zdumieniem, sceptycznie. Pił koktajl malinowo-truskawkowy. Oczywiście biało-czerwony.)