„Sowa i Wróbel” był filmem, całe szczęście, niepodobnym do „Orzeł kontra rekin”. Fabuła dość banalna (on – zakompleksiony i introwertyczny, ona – wybredna i nieszczęśliwa, szczęśliwe zakończenie raczej przewidywalne), ale Sajgon był rozświetlony, kolorowy i pachnący zupą z ulicznego baru. Kompletna synestezja.
(Postaci sympatyczne, reżyser – obecny na seansie – również)