To był jednak Brahms. Aż do teraz zastanawiałem się skąd ten fascynujący fragment symfoniczny, doskonale współgrający z filmem.
Opowieść biblijna, nie tylko poprzez pustynny krajobraz (przepiękne zdjęcia), nawiązania (choćby imię „Eli”), ale i sposób budowania fabuły. Dwa różne ludzkie szaleństwa: bogactwo (główny bohater to demoniczne wcielenie grzechu avaritia) i religijny fanatyzm (który z Bogiem nic wspólnego nie ma). Nawet na początku myślałem, że to taka walka dobra ze złem, dwa przeciwieństwa, potem jednakże się okazało, że ani zło ani dobro, do końca nie są jednoznaczne. (W ostatniej, świetnej scenie szczególnie to widać).
(Mój umysł syntetyczny podpowiada mi, że to wszytko to metafora świata na początku XXI wieku a Daniel i Eli to dwa jego oblicza).