(Przyznam: nie chciało mi się. Myślałem o pościeli, ale zaintrygował mnie tłum na sali. Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie i zadzieraliśmy głowy. Warto było.)
Historia właściwie byłaby banalna, ale miała to coś, co sprawiało, że trudno wyjść z kina bezrefleksyjnie. Jakże to różne od pustej Stefci Ćwiek. Trzy kobiety i trzy odmienne wariacje na temat relacji kobieta-mężczyzna, trzy dramatyczne wybory „albo albo”.
(Może dlatego, że jakiś senny jestem dzisiaj, recenzja się nie klei. Odchodzę. Nie na zawsze. Od komputera.)