(Wiał lekki wiaterek, kiedy w sobotni wieczór udaliśmy się na Muranów. A miał być cyklon, huragan, tajfun, tornado, jakaś emma w sumie. Pogoda nie była nam kinomanom straszna.)
Wiedeń zawsze kojarzył mi się z miastem idealnym. Może dlatego, że stamtąd moja ciocia przesyłała do kryzysowego kraju żółte pudełka z milupą, której smaku szukam do dzisiaj. Najpierw „Persepolis” podważył mą wizję miasta idealnego, teraz Wiedeń widziany z perspektywy domu starców przeraził mnie swą bezdusznością i fałszem. I tylko prawdziwa była Olga z jej słowiańską czułością i piękną pobożnością (błogosławienie poduszki przed snem!)
(Przejmująco prawdziwy i przejmująco zimny był ten film o Europie, której nie ma na pocztówkach.)