Co do zasady, nie kupuję książek, nad którymi trwają ochy i achy. Co do zasady, czynię wyjątki od zasad. Akurat w tym wypadku byłby wyjątek, ale była przeprowadzka. Dawałem głowę, że była gdzieś na wierzchu: znalazła się na dnie wielkiego pudła, z którego wystawały polskie stroje ludowe i podręcznik do gramatyki francuskiej. I teraz czytam. I zazdroszczę. Straszliwie zazdroszczę autorowi daru narracji, daru doboru słów, tak że melodie z nich piękne powstają i historia prywatna staje się porywającą opowieścią.