Film nie był przyrodniczy, raczej o Indianach. Ostatnich rdzennych mieszkańcach miasta nad rowem, którym płynie mętna woda. Poza tym, był bajką. Wcale nie jest to krytyka: szczęśliwe zakończenie, każdy zbir zmienia się w anioła, przemiany ludzi następują nagle i bezboleśnie, do tego w tle muzyka. Nie, bajka w stylu Kusturicy dobra jest. Wa należała się bajka po tych wszystkich filmach „zza Wisły” o długach, kredytach i umalowanych lalach.
Miejsce akcji: kamienica to tak naprawdę sieć ludzkich genealogii, losów i wspomnień trwających w pamięci i w fotografii. Pewnie dlatego stary fotograf ma coś w sobie z Boga: na zawsze utrwala to, co już zniknęło albo lada moment zniknie.