Kiedyś lubiłem to kino. Nie przeszkadzałby mi ani pijak leżący w holu, ani jego kolega medytujący w teatralnej pozie nad zdjętymi butami, ani nawet drewniane trzeszczące krzesła, rytm dyskoteki w podziemiu, nawet hałas w kabinie operatora. Ot, po prostu, jak ta pani z przodu, dziergałbym sweterek na drutach i oglądał pięknie narysowany film na ekranie. Ale teraz mi to przeszkadza i przykro mi, że kino nie wygląda jak w bajce, mimo sąsiedztwa dwóch uniwersytetów i jednego sklepu piekarniczego.
A film mnie oczarował kreską, nie fabułą. (Choć jest to niesamowita opowieść o obcości i o wolności. I parę innych -ści też by się znalazło)