
Fragmenty z Wrocławia
Wagon pierwszej klasy oprócz trójki Chińczyków zajmowali seniorzy i niepełnosprawni. I ja. Jakaś staruszka do toalety. A tu zajęte. Halo, krzyczy do konduktora, ktoś zajął. Pewno obcy, nie z naszego wagonu, nie z naszej klasy.
Wózek, którym wożą dania brzmi jak jesienny deszcz smagający szyby. Szast, sekundowa zlewa i brzdęk sztućców. Można widelec? – woła inna staruszka.
Dziecko – historia dla klasy czwartej – wysyła mi zdjęcie zabawkowego kota z podpisem Oto cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Kociego. Tyle po latach zostaje z purpury i tytulatury.
Jarmark oblegany, ale niekatastroficznie. Przepychanie przez góralskie serki, góralskie kożuszki i góralskie miody (monopol na święta utrzymują Podhalanie, nawet pod Sudetami). Za to grzaniec: grzaniec prowadzi do taniego wina w zielonej plastikowej butli, pewnego lata pod koniec tamtego wieku, gdzieś między Bardejowem a polską granicą.

Jeśli miałbym wybrać z Wrocławia jedno miejsce, jeden widok, wybrałbym „Renomę” wieczorem, takim jak dziś.
Notuję: nauczyć młodzież, co to jest martyrologia.
Popołudniu przeciera się. Na horyzoncie z windy cielsko Ślęży.
Ta z rzęsami, solara, biegnie do wypadku, kolejne straże okrążają tramwaj. Wybrałem przypadkiem bar z niebieskimi syrenami za oknem. Dłużej poczekam, bo ciekawość to pierwszy stopień.
A może poszedłem na kawę do starbunia, nie z potrzeby kawy, ale żeby ktoś wymówił moje imię?

bo nienazwany nie istnieje?
PolubieniePolubienie
Tak właśnie
PolubieniePolubienie