dziennik 96/25

Conrad Felixmüller, Malarz (autoportret z Łabą w Dreźnie), 1920, Museum of Modern Art, Nowy Jork, źródło: facebook.com. Weimarskie portrety, ten powyżej, różne z Otto Dixa, dopasowuję do własnej twarzy. Taka epoka, że lubię robić sobie selfie, coraz bardziej karykaturalne, nie lubię za to być na cudzych zdjęciach.

Listopad dla zaawansowanych

1.

Nazywali to śniegiem, ale nie rozpoznawaliśmy w tym śniegu. Rzadkie drobiny białości tak nasiąknięte wodą, że znikały jeszcze przed upadkiem na chodnik Krakowskiego.

Bliskowschodnia rodzina właśnie wyszła z hotelu z walizkami. Maluchy w kombinezonach stały oczarowane. W ich oczach ten erzac zimy stanowił ośniewającą śnieżycę, zamieć, dostąpienie niezwykłego.

2.

Przestałem czytać. Frazy mnie męczyły. Spróbowałem znajomego gruźlika kości z Rumunii, który zachwycał, ale nie mogłem. Pożyczony wywiad-rzeka pozostawił mnie na brzegu. Wolałem uciekać w obrazkowe światy. – Z tych książek – Dziecko wskazało na swoją okazałą biblioteczkę – byłyby fajne shortsy.

3.

Spotkanie był oficjalne, ale nie na szczeblu. Wizyta studyjna z kraju, który istniał na mapie, ale nic – jeszcze może winogrona, które pomogły przetrwać którąś czeluść – ponadto. Było ich dziewięcioro (rozdawali folder ze swoimi życiorysami, więc łatwiej jest pisać): pani z ministerstwa poważna nad wyraz, pucułowata profesorka akademii nauk, poważny prawnik z angielskim, dwie dość milczące kobiety, działacz pozarządowy z wielką głową, powściągliwa dyrektorka muzeum w czerwonym swetrze, przystojny siwy Gagauz, który nie znał rumuńskiego a studiował w Baku, wreszcie profesor-pułkownik (wykład z historii Polski) o fizjonomii niesławnego Kukułki.

Wszyscy zupełnie przedakcesyjni, jak my na przełomie wieków. Nieśmiali, niemodni, z nadzieją, że Unia. Aż pomyślałem, że chciałbym do Kiszyniowa.

4.

Między folksdojczem a kosmitą jest duża różnica – siedziałem na komisji i zapisałem to zdanie od razu, do notatek w punkcie „Frazy, które warto powiesić nad biurkiem”.

5.

Nie masz dzisiaj zdalnej? – spytało Dziecko jak zwykle pogrążone w tysiącu własnych spraw, bitwach lego ninja, rywalizacji w szachy z botem o imieniu Oskar. – Czasem wolę nie mieć – miałem odpowiedzieć, ale Dziecko i tak pytanie potraktowało jako retoryczne. W pracy za swoim biurkiem natrafiałem na ów gatunek spokoju, który czasem koił: nie wymagał pozmywania, odkurzania, przygotowania obiadu. Pozwalał wpatrywać się w linijki tekstu i ludzi przechodzących za oknem.

Zupełnie nieważny człowiek w zupełnie nieważnym (odczuwali to teraz bardzo wyraźnie) urzędzie.

6.

Gadatliwa dziewczyna opierała się o szybę kabiny kierowcy. Kierowca zagroził, że stanie i dalej nie pojedzie. Wzięła i wysiadła na następnym, choć nie był jej. Zrobiłbym to samo.

2 Comments

Dodaj odpowiedź do Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi