dziennik podróżny 22/25

West Coast, 18-22 lipca 2025 r.

Dziewiąta do Portugalii. Piąta do granic Starego Świata. Następny rozdział z Aljezur

Gra

Wyryta na piasku tajemnicza płaskorzeźba okazała się polami do gry w klasy. Oboje po pięćdziesiątce skaczą teraz w dalekim zakątku plaży. Kiedy wracamy, domalowali jeszcze kwiatki z piasku i piaskowy domek.

Na Monte Clerigo

Morze nie otworzyło drogi. Stanęliśmy nad głębią, gdzie ścieżka powinna wieść między skały dalej. Pływała tam francuska rodzina również zawiedziona wysokością odpływu.

Na przystanku autobusowym znajdowała się skrzynka na listy miłosne. Zajrzał do środka: była pełna.

Kto jeszcze pisze listy miłosne? – zdziwili się.

Wciąż ta sama opowieść

Tego sobotniego poranka góry zamieniły się w fale a potem fale w góry.

Był dzień Wszystkich Świętych, którzy nagle przestali czuwać (w tym momencie zawsze spierają się z A. o cudowność i opatrzność).

Nowe miasto zbudowano na wzgórzu po przeciwnej stronie rzeki. Geometryczną siatkę ulic, naśladującą Pombala, rozciągnięto na wzniesieniu. Przypomina Brazylię. Na samym dole – ale trzy wieki później – założono intermarche.

Po raz pierwszy wchodzimy na Nowe Miasto. W barze przy głównym placu (kościół, dwa bary, zakład pogrzebowy) pijemy kawę i słuchamy dzwonów.

Miejscowi piją pierwsze piwo i rozmawiają wideo z dziećmi w Lizbonie. Na ścianach kolejne sezony miejscowych piłkarzy.

Jedyny tutejszy zabity w wojnach kolonialnych, Jose Manuel Rosario da Piedade, zginął w Goa w grudniu pięćdziesiątego pierwszego – informują dwie tablice na budynku komisariatu policji.

Msza jest o dwunastej – wyjaśnia z uśmiechem starsza pani.

Zapiewajło zaczął. Pieśń była stara, pasowała do jego głosu. Dopiero potem dołączyły kobiety z chóru.

Ksiądz mówił jednostajnie, nie rozróżniałem pojedynczych słów. Rozglądałem się za to. W ławce za nami modlił się Hindus z kolczykiem w uchu. Większość ludzi wyglądała na dobrych znajomych. Dwie dziewczynki, wnuczki kogoś z chóru, zbierały na tacę. Celebrans przeciągał części mszy tak, żeby oddzielały je kwadransowe uderzenia dzwonów: coś jak omijanie linii łączących płyty chodnikowe.

Naprzeciw nas w bocznym ołtarzu dość naiwny malarz rozsmakował się w mękach piekielnych, obojętnych koronowanej właśnie Matce Boskiej. Oprócz kilku dzieciątek, żadnych zbawionych. Czyżby myślał wciąż o trzęsieniu? Czyżbym w sporze miał rację, a nie A.?

Obrazek

Ów człowiek, co podkłada piniowe szyszki pod ruszt, na którym złote dorady, ćmi papierosa i nosi koszulkę z filmu „Szczęki”. Przyglądają mu się kraby w akwarium nieświadome, że będą następne.

West Coast, 18-22 lipca 2025 r.

Psy na plaży w Rogil

Dwa czekoladowe owczarki pilnowały nas na plaży, którą odkryliśmy późno, dopiero teraz. Czuwały, gdy dotykaliśmy stopami ostrych czarnych kamieni i gdy podnosił się ocean. Zaganiały nas po skałach, muszlach, piasku, patrząc mądrze. Byliśmy więc owcami pokrytymi nie wełną, lecz filtrem.

Nosy miały poranione przez kraby – tak poznaliśmy, że były niczyje. Kiedy zaprowadziły nas na powrót na miejsce, odbiegły poszukiwać innego stada.

Człowiek w średnim wieku i morze

Podaj mi swoją dłoń – mówiło Stworzenie, tak sobie to wyobrażał, wsuwając rękę pod kamień i muszle. Ścisnęło go mocno, oblepiło jak strzałki z dziecięcych pistolecików. Pociągnął.

Stworzenie puściło go nagle i – zamieniając w rakietę balistyczną woda-woda – rzuciło do ucieczki, wypuszczając kłęby atramentu.

Zauważył Łowcę. Szedł w ich kierunku w czarnym kombinezonie i z harpunem w ręku. Tymczasem Stworzenie doskonale widoczne pływało w płytkiej wodzie.

Teraz to było jego Stworzenie. Zaganiał je z powrotem do kryjówki, zerkając na mężczyznę w czerni. Czmychało. Rozłożył nad nim muszlę. Było bezpieczne.

Łowca ruszył w kierunku schodów na górę.

Na Monte Clerigo znowu

Tego ranka telefon wyświetlił mi wiersz e. e. cummingsa o maggie, milly, molly i may na plaży.

Nic się nie zmieniło. Cztery dziewczynki nadal bawiły się nad Oceanem. Tego roku najpopularniejsza była paletka.

Teofania ostatnia

Poza przylądkiem –  nikt nigdy tam nie dopłynął – promień Okręgu urywał się stromą Krawędzią, z której w Nicość spadało Morze.

To dlatego bogowie olimpijscy lubili się układać w tym miejscu do snu, nieniepokojeni przez żadnych superbohaterów.

Ale nie uwierzycie: dzisiaj, gdy o tym opowiadam, nisko nad przylądkiem Wincentego, przelatuje transportowy Herkules.

Początek

Neolityczni star-architekci zaczynali właśnie tutaj. Stąd, opowiada muzeum w Vila do Bispo, wyruszył na północ triumfalny orszak menhirów. Bez tego skrawka lądu nie byłoby Carnacu i Stonehenge, a być może też amfiteatrów i  akweduktów, gotyckich katedr, barokowych Wersali oraz Zahy Hadid.

Koniec

Z całej Vili do Bispo w tamten listopadowy poranek ocalał jeden dom. Stoi do dziś na Młyńskiej 6: przyglądam się uważnie szukając cech, które decydują o ocaleniu.

Antena satelitarna prosto w niebo.

Czytane na autostradzie A22

18 sklepów lidla, 22 sklepy aldiego.

1 Comment

Dodaj komentarz