dziennik podróżny 5/25

31 marca

Saint-Jean-de-Luz, 31 marca

Wszystko przez pomyłkę.

To jedyne zdjęcie: czarno-biała przedwojenna para idzie atlantycką plażą. Oczarowało mnie tak bardzo (niedawno minęła dziesiąta rocznica oczarowania), że chciałem trafić tam, gdzie oni a nie wiem kiedy w mojej głowie Royan zamienił się w Saint-Jean-de-Luz. W każdym razie prawdziwe miejsce zniknęło, pozostało to na baskijskim wybrzeżu. Pragnienie podróży.

Oto o poranku idziemy plażą w Saint-Jean-de-Luz. Jest chłodno, nieliczni śmiałkowie pływają w czapkach. Koparki usypują brzeg. Idzie przed nami para. Starsze małżeństwo, oboje w hotelowych (szpitalnych?) szlafrokach. Dziarsko maszerują, karykatura tamtej fotografii.

*

Saint-Jean-de-Luz, 31 marca

Przyrodnia siostra infantki z „Panien dworskich”, Maria Teresa (w Hiszpanii nazywana Austriaczką, w Austrii – Hiszpańską) bierze ślub w kościele w Saint-Jean-de-Luz. Wnętrze nawy otaczają balkony a pod sklepieniem kołysze się drewniany okręt.

Wybrankiem jest Ludwik Słońce. Całe małżeństwo to skomplikowana partia gry w europejski pokój, którą rozgrywają mocarstwa.

Po ślubie wejście, którym młoda para poszła do ołtarza, zostaje trwale zamurowane. Maria Teresa nie ma wyjścia – powiada Wikipedia – zajada się czekoladą i otacza karłami.

Na hiszpańskiej wycieczce, która zwiedza kościół, nie robi to żadnego wrażenia.

*

Biarritz, 31 marca

Musiała to być plaża w Biarritz, lecz była zupełnie pusta, siedziałem na leżaku, pierwszym z niekończącego się rzędu pustych leżaków, ale może chodziło o inna plażę, nie pamiętam bowiem, by w Biarritz stały takie leżaki (Antonio Tabucchi w przekładzie Joanny Ugniewskiej)

Plaża, którą spacerujemy wczesnym popołudniem, koło czwartej znika pod falami. Była zupełnie pusta, wcale jej nie było. Białe grzywy rozbryzgują się o worki z kamieniami.

Kurort należał głównie do wspomnień. Nawet spacerowicze kulili się w swojej kościstej wietrznej starości, razem ze swoimi psami rozmaitych ras, biegnącymi w kierunku Oceanu.

*

Koniec wieku dziewiętnastego, początek dwudziestego – złote czasy Biarritz – okazują się epoką wyjątkowego złego gustu. Ci wszyscy literaci zjeżdżający do wód, cesarzowa Eugenia, paryscy bawidamkowie, żony fabrykantów, arystokracja Drugiego Cesarstwa pomieszkiwali wille i pałacyki, których architekturę nazwaliśmy później my, na początku kolejnego wieku, gargamelami.

*

(Kamera)

Przedszkole idzie na plażę w Starym Porcie: piasek i ocean wydają się tu ciepłe. Obserwujemy wszystko ze skalnego baru, gdzie przylatują wróble.

Panie przyprowadzają parami dzieci z wiaderkami, aby nabrały morza. Nie wszystkim się udaje. Morze jest grymaśne jak dziecko. Trwa to dosyć długo.

(Cięcie)

Na plażę schodzi Azjatka w bordowym kostiumie i kozakach za kolana. Za nią biegnie chłopak lub ochroniarz objuczony torbami i aparatami. Nastolatki z piasku zrywają się nagle. To musi być gwiazda, otaczają ją z uwielbieniem.

(Zmiana ujęcia)

Do plażowej toalety, pamiętającej świetność Biarritz, w kolejce przedszkole. Czuwa pan chłopak-ochroniarz, bo weszła tam gwiazda.

Dodaj komentarz