
Jindřich Štyrský, Wiersze i sny, tłum. Anna Wanik, wyd. WBPiCAK 2025
Kiedy dopadła nas zaraza, wypożyczyłem z amerykańskiej biblioteki „Trzecią Rzeszę snów”, rodzaj sennika z początków dyktatury. Gdy nadeszła wojna – czytałem Leonorę Carrington i pisałem: surrealizm jest odpowiedzią na wielką przemianę świata. Powtarzam to zdanie nad Štyrským w lutym, o którym rządowym analitykom się nie śniło.
Sny są bowiem odrębnym gatunkiem literatury i metafizyki, a Štyrský – poeta, grafik, fotograf i malarz – zmienia je w wielogatunkowe kolaże. Czytanie surrealistów powinno być traktowane jako forma terapii na równi z hydroksyzyną.
Wyodrębnionym fragmentem książki jest oniryczna proza „Emilie przychodzi do mnie we śnie”: rzecz przepiękna, erotycznie śmiercionośna, nastrajająca dziwnie. Jasna i ciemna zarazem. Emilie niewypowiedziana i niewypowiadalna. Cały ciąg skojarzeń i niedopowiedzeń. Och, Emilie, skąd ja cię znam, Emilie?
*
Zamieszczone po tekstach poety posłowia są lekturą równie fascynującą. Tłumaczka i redaktorka zwraca wprawdzie uwagę na anachroniczność poglądów Bohuslava Brouka, zbieżnych, wydaje mi się, z Wilhelmem Reichem, ale trudno nie czytać poniższych zdań w kontekście wygumkowywania (cancelowania) kolejnych twórców. Pisze bowiem Brouk: Pozbawieni wszelkich przesądów oceniamy wyłącznie wartość artystyczną pornofilnych prac. Jeśli obsceniczna treść wymusza na kimś bagatelizowanie dzieła, równie dobrze mógłby odrzucić na przykład twórczość Strindberga lub Tołstoja z powodu mizoginii (s. 138-139).
Co właśnie dzisiaj czynimy.
