księgarnia 19/24

Mario Giacomelli, Klerycy, nr 75, 1961-1963, źródło: sothebys.com. Mieszkając tutaj [we Włoszech], wcześnie się uczysz, jak się bronić przed „świątobliwymi” (s. 328).

Derek Scally, Najlepsi katolicy pod słońcem. Pożegnanie Irlandczyków z Kościołem, tłum. Agnieszka Sobolewska, Czarne 2024

1.

Przemiana, która opisuję Scally zaszła we mnie. Byłem nieodrodnym dzieckiem polskiego kościoła, zawsze z dozą krytycyzmu (nie tak jak babcia, wychowana w domu dziecka sióstr albertynek, dla której ksiądz był zamiennikiem Jezusa), ale jednak popadającym w rodzaj religijnej neurozy.

Jeszcze niedawno kościół (ortografia celowa) zajmował dość ważne miejsce w hierarchii spraw. Ja sprzed pięciu lat przeżywałbym prawdopodobnie teraz, że panu Dziędze się upiekło, że pan Gołębiewski spocznie uroczyście, a na nowych capi di tutti capi wybrano panów Wojdę i Kupnego, a nie jakichś innych, dających nadzieję, że coś się zmieni.

Kupiłbym „Pastwisko” Dudkiewicza jeszcze w przedsprzedaży, aby zastanawiać się nad szansami wyjścia z kryzysu (swoją drogą „Pastwisko” z pewnością kupię). Niemniej pewnego razu, nie wiem w ciągu roku, miesiąca, a może tygodnia, stało mi się to doskonale obojętne.

Reformowanie nieprawej do cna instytucji, która przez wieki uzurpowała sobie osądzanie cudzej prawości i skazywała ludzi na potępienie, śmierć, cierpienia albo wieloletnią terapię, uważam za irracjonalne. Stałem się przeciętnym Irlandczykiem z książki Scally’ego.

2.

Nie jest tak prosto. Powierzchowności, która uwierała w książce Abramowicz, tutaj nie ma. Sporo za to rozważań o relacjach między winą a wstydem, i o społecznych mechanizmach pamięci i wypierania. Strategia jedynie winny kościół, wykorzystywana także w „Irlandia wstaje z kolan”, okazuje się – dla autora – kolejnym sposobem odrzucania własnej odpowiedzialności. Bez milczących gapiów, bez przyzwolenia na przemoc i bez powszechnego konsensusu, kościelna opresja nie mogłaby istnieć.

Scally nie przedstawia ładnego czarno-białego obrazka, więcej – stawia czoła uproszczeniem i stereotypom. Zamiast portretu pamięciowego, podstawia lustro.

Skrytykowawszy Abramowicz za usilne szukanie analogii z Polską, łapię się na tym samym u Scally’ego. Tak samo działają kościelne i narodowe mechanizmy obronne. (W dwóch miejscach autor odwołuje się do stereotypu, jakoby w przeciwieństwie do irlandzkiego, nasz katolicyzm był intelektualny. Nawet nie wie, jak bardzo się myli).

3.

Sam się obruszam, kiedy czytam o Najbardziej Uciskanym Narodzie w Historii (s. 100). Jest dla mnie jasne, że taki naród może być tylko jeden: nasz. Rozpoznaję martyrologiczną narrację (s. 103) i jej najnowszy wytrysk w postaci Dnia Umęczonych Kapłanów, ustanawianego na chybcika przez Partię zaraz po tym, jak ukazał się reportaż Sekielskiego (mechanizm obronny taki sam tu i tu). Triumfujące samozadowolenie (s. 135) też doskonale pamiętam z kazań i listów pasterskich na temat polskiej misji nawracania Europy.

W pewnym momencie Scally opisuje jakiś stary irlandzki kalendarz katolicki ze zdjęciem świecenia wozu strażackiego. Komentuje, że dziś [scena] wydałaby się kompletnie egzotyczna (s. 261). Otóż nie w Polsce, gdzie święci się nie tylko wozy strażackie (tu dałoby się odnaleźć jeszcze jakąś logikę), ale też nowowybudowane odcinki dróg, szamba i serwerownie.

Postać księdza otoczonego nimbem świętości, wywołującego bojaźń i drżenie, nawet gdy przechadza się po miasteczku, przypominam sobie z wakacji w R. Tudzież  nerwowe oczekiwanie na wizytę duszpasterską, zwaną kolędą, jedyny dzień, kiedy sąsiedzi z mrówkowca opuszczali swoje klitki i dyskutowali żywo, na którym jest piętrze i czy idzie od góry, czy od dołu. To, że po kolędzie, dobrodziej został na kolacji – w latach osiemdziesiątych – traktowano jako dowód bożej łaski.

Znany nam irlandzki kościół spleciony z narodem, upiera się autor, został stworzony w XIX wieku przez kardynała Cullena. Podobnie polski kościół – wydaje mi się – z jego nieufnością, autorytaryzmem i antyintelektualizmem jest dziełem Wyszyńskiego.

4.

Siedzimy w wielkanocny poranek przy stole i rozmawiamy o księdzu D., nieżyjącym, dobrym znajomym sąsiadki. Duszpasterz studentów, pracownik kurii, wykładowca seminarium, wybierał chłopaków z biednych rodzin. W zamian hołubił ich i utrzymywał. Ten jeden potajemnie ożenił się i uciekł aż do Zielonej Góry. Niezadowolony D. znalazł go nawet tam i odwiedzał. Umarł tak młodo – mówi sąsiadka – wylew, ale przedtem dużo pił. Historia z D. wydaje się anegdotką i tylko my zdajemy się dostrzegać związek między wykorzystaniem seksualnym a alkoholizmem i śmiercią. Ksiądz D. zawsze śmiał się tak donośnie.

(Zdanie ze s. 205 wstrząsa czytelnikiem. Może przy jakimś innym stole jest tylko rubasznym zakończeniem anegdotki).

5.

W pewnym momencie czytanie „Najlepszych katolików pod słońcem” zaczyna być nużące. Którąś stronę krążymy na poziomie meta, tworząc coraz bardziej wymyślne modele myślowe. Z reportażu przechodzimy w esej o odpowiedzialności, z odniesieniami do Stasi i ipeenu. Irlandia znika w odmętach teorii.

3 Comments

  1. W Polsce święci się wciąż samochody na parkingu pod kościołem.Ile ich gnało ponad miarę czy wyprzedza gdzie zakaz albo na ryzyko nikt nie liczy…. rozdtało rozstało mi się z KK lata temu choć liturgia Wielkiego Tygodnia przyciąga. Ale atrakcyjniejszy od strony muzyczno-obrzędowo-liturgicznej (Teatr przez wielkie T) zdaje się kościół prawoslawny czy grecki http://youtube.com/shorts/iNQ8JN-0qU4?feature=shared

    Polubienie

Dodaj komentarz