Podróż do Omanu (2)
15 marca. Kanion Dżebel Szams – Al Ajn
1.
Do śniadania drobnostopa dyskretna służka rozpala nam kadzidło. Jemy w jego dymie tak jakby chodziło o święte czynności. Może tego nauczymy się tutaj: doceniać zwyczajność – ciepły chleb, kardamonową kawę i zupę z cieciorki.
2.

Do samochodu w górach pierwsze podchodzą kozy. Otaczają nas zwartym kręgiem. Pojawiać się będą całą drogę, choć otworzy się skała i zawisną na brzegu przepaści.
Turyści wysiadają z podobnych białych suwów, dumni, że dotarli aż tutaj. Będą się mijać na wąskiej ścieżce, spoglądać w dół, niby w nieskończoność.
3.
Pachniało maciejką – zapamiętaj sobie, powtarzałem w myślach, ten zapach w tym miejscu.
Nie mieliśmy w planach tej wieczornej jazdy, światła zachodu na górach, zarwanej drogi do brodu. Pachniało maciejką przy starych grobowcach jak dziecięcych babkach nie z piasku, lecz kamienia.
Wznosiły się nad ogrodami podlewanymi przez rolników tysiąclecia młodszych. Pachniało maciejką.
(a potem jeszcze sto kilometrów, jazda pustą autostradą, zapach maciejki w głowie).

16 marca. Al Hamra – Birkat Al Mouz – Dżebel Al Khadr – pustynia Wahib
1.
(Opisy, które zastępują niezrobione zdjęcia).
Szukaliśmy palmowego gaju, idąc po omacku wzdłuż faladży nawadniających zieleń. Dobrze: nie trzeba się bać psów, bo tylko koty. Lecz nagle dotarliśmy na czyjeś podwórko. Jakiś mężczyzna z podwiniętą do kolan szatą prał w misce. Którędy do palm? – spytałem, a on wskazał schodki.
(Kilka zakrętów i w żarze głosy rosyjskiej wycieczki).

2.
Nie mogąc pić kawy z powodu postu, starsi mężczyźni z miasteczka gromadzili się w cieniu, grając w grę podobną do szachów.
3.
Za żółtym fortem otwierała się droga pod górę. Specjalny posterunek policji miał dopilnować, żeby dojechać mogli tylko najwytrwalsi. Płaskowyż pełen był brzydkich hoteli. W jednym z nich, nad kanionem, można było oglądać miejsce, skąd widok podziwiała Lady Di, w podróży prawie poślubnej.

4.
Jestem na pustyni – mówi Dziecko zachwyconym głosem.
Spodziewałem się, że tutaj będzie w ciszy przemawiał Bóg (jak zwykł). Tymczasem nic. Harmider za to robią włoscy turyści.
W programie, oprócz pustyni, jest gawęda beduina. Dokładnie taki sam scenariusz jak we wszystkich miejscach, które mają zadziwić przeciętnego mieszkańca Zachodu.
17 marca. Pustynia – Wadi Bani Khalid – Ocean Indyjski – Ras Al Jinz

1.
Brzechwa pisał o baktrianach, a nie dromaderach, orientuję się, kiedy jestem na grzbiecie. Wielbłądy przyjechały za furgonetką, po tym jak starszy beduin telefonicznie przypomniał młodszemu o usłudze:
Półgodzinna przejażdżka na wielbłądzie, w cenie sesja zdjęciowa. Czyjś łeb niucha mi w kieszeni.
Czterdzieści pięć dni do Mekki.
2.
Ci sami Włosi z pustyni teraz w bikini pod znakami „zakaz bikini” straszą mi ważki. Ważki są bardzo trudne do sfotografowania: wrażliwe na cień i ruch. Czarne ważki, niebieskie, żarówiasto czerwone. Nawet makro ich nie łapie.
Aż kusi by mieć pamiątkę: broszkę z ważki.
3.
Angielscy rodzice wrzucają z mostu swoje dzieci do wadi. Chłopiec się nie waha, ale dziewczynka nie chce.
Senne koty przybiegają na dźwięk papierowych kubków.
Nad faladżem obficie owocują morwy.

4.
Najdłuższą podróżą mojego dzieciństwa była ta do R. To radosne wyczekiwanie poranka wyjazdu, powtarzanie kolejnych widoków (jak powtarzanie tych samych ujęć). Zapach pawilonów gminnych spółdzielni, krajobrazy te same, ale ciągle inne. Przypominam sobie teraz dziecinną podróż do R., gdzieś w interiorze omańskich wiosek.
Jak daleko od tamtej drogi.
5.
Zupełnie inne jest Al Aszkarah, rybackie miasto nad Oceanem, ściśnięte jak wszystkie znane kasby: z domami, które chronią się jedne w drugich.
Przyglądamy się rybackim łodziom, które szykują się na noc. W popłochu, że jesteśmy obcy. Wybiegają zza węgła małe dziewczynki w błyszczących sukienkach, żeby przyjrzeć się nam.
(Moment, który utrwalam, choć nie mam dowodów).
6.
Jest rwetes przed zachodem słońca. Wilgoć schodzi od Oceanu w stronę gór. Na kamiennych polach miasteczek sprzedają gorące placki i słodkie arbuzy. Dziewczynki wołają z boisk swoich braci. Zapalają się pierwsze światła, muezzin i za chwilę skończy się dzisiejszy post. Samochody spieszą się, by móc zająć lepszą altanę nad morzem.
Chwila pełnego życia. Coś, co zostanie zapamiętane jak droga do R.
7.
Absolutna cisza – mówi pracownik rezerwatu. Ma latarkę z czerwonym światłem.
Przeżyje z nich jeden do trzech promili – wskazuje na dwa maleńkie jednodniowe żółwie, z których jeden od razu idzie na zatracenie, w kierunku od fal.
(Jakiś ojciec w dziale recenzje ostrzega innych rodziców, żeby dzieci nie zabierać na wycieczkę poranną. Na ich oczach żółwika porwała mewa. Ślady lisów nocą są bardziej subtelne).
Czerwone światło. Wielka żółwica majestatycznie sunie do Oceanu. Absolutna cisza, choć tłum chce bić brawo.
Na koniec fizjologia miesza się z metafizyką. Asystujemy – czerwone światło – przy składaniu jaj.
Na falochronie przechadza się kot. Wolę koty od żółwi – mruczy Dziecko.

Pustynia to magia wyższej kategorii
PolubieniePolubione przez 1 osoba