
Piotr Lachmann, Zmiennik. Spowiedź z hakiem, Sedno 2024
(Znój straszliwy ta lektura, ale ponieważ to iwaszkiewiczana, nie odkładam).
Zapis w dzienniku Jarosława mówi o paryskim śniadaniu z Piotrem Lachmannem, dwudziestego listopada 1959 roku. To, co najważniejsze dla fabuły (o ile postanowimy w „Zmienniku” znaleźć jakąkolwiek fabułę), wydarzyło się jednak w nocy, w hotelowym pokoiku przy Rue Vaneau. Zapamiętana przez 24-latka scena: Jarosław klęczący z portretem Jerzego przed Piotrem i błagający o seks. Naiwna, stara ciota – jak wyzna w swoich żałobnych, po Jerzym, notatkach.
Scena jest więc intymna i mocno dwuznaczna: ukochany jeszcze nie umarł, a Jarosław już łakomi się na młode ciało, w zamian ofiarowując, co chyba najgorsze, protekcję i komplementy w recenzjach wydawniczych.
Tej nocy do niczego nie doszło, ale schemat sceny jest taki jak w historiach wykorzystanych mężczyzn i kobiet: relacje władzy lub autorytetu; emocjonalny szantaż; przekupstwo; milczenie wszystkich wokół. Wystarczający dzisiaj materiał dowodowy by Jarosława po raz wtóry skazać na infamię. Lachmann mógłby stać się odpowiednikiem Vanessy Springory, dokonując zemsty ponad czterdzieści lat po śmierci bohatera, ale w gruncie rzeczy relacja między nimi, żywym Piotrem i umarłym Jarkiem, jest miłosno-nienawistna. Noc w Paryżu nie jest opisywana jako potworna Krzywda, która każe wygumkować krzywdzącego.
„Zmiennik” nie jest oskarżeniem, staje się za to gigantyczną koprolalią i to w tym podstawowym, wydalniczym znaczeniu. Rzadko jakaś lektura wzbudza we mnie taki poziom odrazy. Dopiero po jakichś dwustu stronach jestem w stanie czytać. Wtedy jest już ledwie dziennikiem pandemiczno-wojennym.
(Wysyłam fragmenty, tym razem nie dlatego, że mają coś w sobie, ale dlatego, że ich nie mogę znieść. Dż. pyta: dlaczego nie wyrzucisz tej książki za okno?)
