Algarwiański. Dziennik z siódmej podróży do Portugalii (III)
Opowiadania (1)
– Malachiasz, Malachiasz – woła w dół Antoni. Odpowiada głos osła wybijający się spośród rechotu żab i szelestu cykad.

Próby (1)
Słone światło na wybrzeżu. Niewiele potrafię na jego temat napisać. Tego roku skóra jest jedynie skórą, ocean oceanem i wszędzie wślizguje się piasek. Jakby, w zamian za obrazki z internetu, odebrano mi zachwyt.
Opowiadania (2)
– Jak tylko wrócił z wojska – opowiada Antoni – zaczął handlować rybami. To już czterdzieści lat. Wcześnie rano kupuje je od rybaków w Portimao i rozwozi po wioskach w górach. Na początku jeździł rowerem, potem kupił motor, teraz, zawsze o wpół do dziesiątej, trąbi samochodem. Codziennie nasłuchujemy handlarza rybami. W piątek, kiedy jest naprawdę potrzebny i ma Antoniemu przywieźć skrzynkę sardynek, spóźnia się.
Opowiadania (3)
– Susza jest straszna – mówi Antoni – i nie ma komu pracować. I mieszkać nie ma pracownikom gdzie, a taksówkami gości wożą Hindusi – stąd sikhowie w Monchique, dopowiadam sobie – nieznający dróg, ale – dodaje – najważniejsze, że się żyje i piękny dzień idzie, nie za gorący.
Zapiski (1)
Rozpoznała nas. Jak co roku przynosząc wodę i muszle, na tarasie, z którego można obserwować żółwie. Powtarzalność zaburza tatuaż na jej ramieniu: dwie nagie dziewczynki siedzą tyłem na huśtawce.

Zapiski (2)
Za znikającymi wyspami znajdowały się piaszczyste, do których płynął statek, z maleńkimi miasteczkami, wypełnionymi gwarem letników, takimi, po których biega się w mokrym stroju na bosaka, zostawiając drobne ślady.
Szliśmy wzdłuż oceanu, wybierając z piasku muszle. Tego lata czytaliśmy akurat mitologię i właśnie tam, gdzie przytulała się piękna hebanowa para, na wodzie unosiła się Meduza: jasna, o ogromnych oczach, które w rzeczywistości były meduzimi gonadami. (Nie, tu nie ma żadnej puenty, jest szczery zachwyt cielesnością: tak ludzką, jak i jamochłonną).
Zapiski (3)
– Jest piękny – orzechowa kelnerka o błyszczących oczach w maleńkiej restauracji, gdzie muszle podają w nieziemskim sosie, spogląda na Dziecko.
Bryza lekko unosi białe zasłony. Na twarze pada słone światło.
Zapiski (4)
Przedostatni prom za chwilę odpłynie do Olhão. Na pomoście śniade dziewczęta w bikini przyglądają się rozgrzanym chłopcom, którzy urządzają zawody w skokach.
Oczy, które łakną.
Próby (2)
Tak zapamiętaj sobie: to było wtedy, gdy Dziecko było jeszcze małe i jeździliśmy z niebieskim namiotem nad ocean.

Zapiski (5)
Podążaliśmy za nią, nie wiedząc nawet, że nas prowadzi. Ojciec, który skarcił ją, że w bramie miasta nie rozdaje namolnie ulotek nowej lodziarni: on sam wpadał w cudze fotografie.
Działo się to w Silves, dawnej stolicy królestwa, miasta głębokich, wyschniętych studni. Surowa kobieta kazała w katedrze chustami zakrywać ramiona i kolana. Jakby nadal manuelińskie mury otaczały meczet.
Czy nazywasz się Maria, czy Fatima?
Opowiadania (4)
– Płakałem po kotce pięć dni – wspomina Antoni. – Nie mogłem zjeść barana, choć go oporządziłem i upiekłem w rozmarynie. Teraz nie nadaję już imion kurom, żeby było łatwiej. Kury to przyszłość.
Próby (3)
gwiazdy i ich imiona,
krajobrazy z poprzednich er,
kwiaty z nadatlantyckich makii,
kształty kamieni, ich żyłki i warstwy,
ptaki ze zboczy Foi,
ukwiały i inne zwierzęta odpływu –
– tym wszystkim potrafiliśmy się zachwycać. A teraz już nie.
Zapiski (6)
W barze w Vila do Bispo łapczywie Dziecko zjada dowód dziewiczego poczęcia Zbawiciela, zwany pąklą gęsią. Świątobliwy Gerald z Walii udowodnił bowiem, że tak jak bernikla rodzi się z pąkli, tak bez udziału męża, porodziła Maryja Panna.
Dowód ma smak oceanu. Gęś też jest rybą.
Próby (4)
Jest nas w ujęciach dziesiątki. Kolejne sekundy kadrów, których nie możemy się potem pozbyć, zabobonnie wierząc, że znikniemy wraz z nimi.
Zapiski (7)
Uzdrowisko, caldas, do którego zajechaliśmy pewnej niedzieli znane było z wód, które co roku kupowaliśmy litrami w intermarche w Aljezur. Miało w sobie urok właściwy wszelkim badom, także tym, nad którymi piecze sprawowali Habsburgowie, bądź Hohenzollernowie. Innymi słowy caldas przypominało małe miasteczko z Mitteleuropy: ścieżka do źródła miłości, park z egzotycznymi drzewami, dom zdrojowy w stylu mauretańskim, placyk, gdzie kuracjusze dzielą się najnowszymi plotkami (Kławdia Chauchat przyjechała wczoraj), sklepik, w którym na koniec turnusu można nabyć pamiątki (kwiat soli morskiej z okolicznościową dedykacją).
Na poboczu drogi z uzdrowiska parking tirów wożących wodę.
Pastisze
Odnalezienie świętego Gwoździa (jednego z trzech, wiecie co to oznacza) na plaży Bordeira uczciliśmy odpustem zupełnym. Na ten cud w wydmie śpiewaliśmy nabożne pieśni. Nasmarowani olejami leżeliśmy krzyżem w słońcu.
Dziecko wzniosło opactwo pod odpowiednim wezwaniem śledzia. Z piasku.

Zapiski (8)
Francuskie siostry idą po cmentarzu krabów. Pod ich stopami, wodorostami jaśnieją karapaksy. Stoją teraz w oceanie przed tabliczką „niebezpieczne fale”. Och, nie, o francuskie siostry, zrywa się ratownik: nie bądźcie tutaj, nie idźcie dalej, nie wiecie, że nasz los jest jak los kraba.
Próby (5)
W pozycji półleżącej na tarasie słonecznym wdycham jod jak w sanatorium przeciwgruźliczym. Pod stopami mam: mrówki i bananowce, zalesione pasma górskie, dwa białe miasta i ocean.
W pozycji półleżącej wyobrażam sobie na horyzoncie koniec świata. Ognista eksplozja rozkawałkuje niebo od strony Maroka. Jeszcze paręnaście sekund nim nas zmiecie fala uderzeniowa.

1 Comment