Lizboński. Dziennik z siódmej podróży do Portugalii (I)
Bagaże
Rok temu byłem pewien, że to ostatnia podróż. Spakowałem tylko rzeczy ostateczne. Potem poszedłem do doktora. Powiedział, że jeszcze nie umrę i dał mi dwie tabletki. – Do końca życia? – Do końca, codziennie.
Po takiej dawce nitromannitu czasem trochę go mdliło (…) Nie mógł się też doczekać, aż się położy i łyknie seconal. Powinienem napisać podręcznik ruchów taktycznych dla plutonu podwyższonego ciśnienia – wynotowuję z Hemingwaya.
Nie ma więc teraz rzeczy ostatecznych. Zamiast nich wpakowałem do toreb wszystkich: przyjaciół, kochanych i mniej. – Musisz ich wypakować – mówi głos wewnętrzny. – Weź ich ze sobą – podpowiada inny. Nie wiem, co teraz zrobić ze swoimi bagażami.
Transfer
Samolot do LIS odlatuje za moment z MUC. Te dwie filigranowe figurki to jego rodzice, tego studenta, który płacze, gdy ich ściska. Podchodzą do bramki – boarding do LIS otwiera się. Odwracają się i długo patrzą za nim, kiedy wchodzą w rękaw. Na zawsze. Stoję przed blokiem na Służewcu, jesień, rodzice odjeżdżają.
Sz
Liszboa, liszboa – szept i szelest na przystankach tramwajów. W kolejkach do klasztoru ścisk. A bo szli, bo śnili. Śpiew nieznanych biało-czarnych ptaków. Liszboa, liszboa.
Pierwsza księga królewska
W opustoszałym maneżu damy dworu chwilowo zamienione w kustoszki, pilnują kurzu na powozach.
Drobna ekspozycja upamiętnia dwustulecie ucieczki dworu do Brazylii. Mimo że powrócili, to i tak od dawna nie ma ich w domu. Strażnik gasi światło w sklepiku, gdy nie kupujesz żadnej pamiątki świadczącej o imperialnej potędze.
Druga księga królewska. Lista przydomków królów Portugalii z dynastii burgundzkiej
Zdobywca. Wielki. Założyciel
Kolonizator
Gruby. Trędowaty. Prawodawca
Zakapturzony. Pobożny
Buloński
Rolnik. Poeta. Sprawiedliwy
Odważny
Okrutny. Sprawiedliwy. Mściwy
Przystojny. Niestały

Trzecia księga królewska
(Narodowe Muzeum Powozów zwiedza dziwna wycieczka. Mężczyźni ubrani w coś na kształt habitu zakonu rycerskiego, z różańcami u pasa, o mocno prawicowych twarzach, oprowadzają samych nastoletnich chłopców. W oczach wszystkich widać podziw dla ojczyzny i jednocześnie smutek, że to przeszłość. Są zawsze tacy podobni, miłośnicy morskiej potęgi, żołnierzy wyklętych i białej rasy. Yesterday belongs to them, choć tak bardzo chcieliby tommorow).
Tysiąc siedemset szesnasty. Król Jan V wysyła poselstwo do papieża Klemensa XI. Trzy karety w złocie: oceany chwytają się za ręce, Afrykanie i Azjaci padają w ukłonie przed koronowaną Lizboną, wszystkie stare bóstwa wychwalają wielkość Portugalii. Ojczyźniany orgazm w Rzymie (chłopięca wycieczka bardzo poruszona): pojazdy przypominają ruchome ołtarze. Nie ma pierwszego przykazania. Nigdy nie było piękniejszej propagandy. Klemens XI wzrusza się niepomiernie i ustanawia w Lizbonie patriarchę. Jan V jest szczęśliwy (jak chłopcy z wycieczki).
Stara sztuka
Przepraszam, ale za pięćdziesiąt minut zamykamy.
Więc musimy Boscha biegiem i biegiem ceramikę z Makau. I jeszcze piekło, i paru Flamandów z doskoku, i surowego Augustyna della Franceski (ach!)
Za dziesięć minut zamykamy. Panie i panowie zaczynają obławę na ostatnich gości.
W samym środku „Ucieczki do Egiptu” z kręgu Gerarda Davida jest blada pierś Maryi jak młode jabłko (jabłko albo pigwę zresztą trzyma w dłoni). Zawstydzony Józef odwraca oczy i udaje, że na półkach skalnych zbiera jeżyny.
Za pięć minut zamykamy.

Bohaterowie fikcyjni
Opowiada motorniczy: Nie znoszę ludzi. Są jak muchy. Ich aparaty gniotą mnie w ramiona. Szczególnie Chinek z głupim uśmiechem i palcami w literkę V, kiedy mizdrzą się do wagonu, co w nim widzą? Tego żałuję – mój funikular nigdy nie wyrwie się z torów, nie pojedzie dalej. Jest uwięziony, a ja w nim.
Sejsmografia
Markiz Pombal byłby zawiedziony. W jego geometrycznej dzielnicy stolik imituje trzęsienia ziemi.
Kieliszek aperolu powolutku zsuwa się w przepaść za talerzem pizzy. Kelnerka, która przychodzi, uśmiechając się, przestawia kieliszek. Stoi nieruchomo.
– To takie portugalskie – mówi – wystarczy ufać, a na koniec, okazuje się, że jest dobrze.
Puszcza oko. – Trafisz do dziennika – telepatycznie mówię do niej.

Upał w katedrze
Patriarcha łatwo się poci. Ma siedem tiar do przebrania. Wielkie wachlarze z piór są jego antyperspirantem. To sekret – dlatego nie wolno fotografować skarbca katedry.
Miradouro
Zwiedzić Lizbonę oznacza zdobyć jak najwięcej punktów.
Widokowych. Miasto to bowiem składa się z wielu spojrzeń sięgających aż po Tag i Jezusa z Almady (który jedyny jest punktem skierowanym naprzeciw). Dopiero, gdy schodzisz z góry, możesz natrafić na to czego nie widać: niepiękno – przy schodkach wychudzona narkomanka kupuje haszysz u afrykańskiego sprzedawcy.

Dystopia 98
Nieludzka architektura lat dziewięćdziesiątych, matka wszelkich betonoz i stajni jednorożców: po latach od wystawy światowej jej opustoszałe, przestronne, białe wnętrza cenią naprawdę tylko bezdomni. Pierwsze kwiaty przegryzają kilometry betonu o zapachu moczu, na promenadach brak spacerowiczów. Żadne narody nie defilują w Parku swego imienia.
Do tego krajobrazu, jak do es siedemnaście, pasują frytki w macu. Ci naprzeciw nas, w kącie, to jedyna czułość tej części miasta – biją rekord Lizbony w długości pocałunku.
Potem trzeba iść długo pustą drogą do bezludnej stacji metra.

1 Comment