
(John William Godward, W czasach Safony, 1904, Getty Centre Los Angeles, źródło: wikimedia.org; Autorka odrzuca współczesne portrety Safony takie jak ten)
Tego dnia, kiedy czytałem „Lesbos” (tęczowe litery na okładce plus postać z greckiej wazy z lirą) Polacy ochoczo ruszyli z różańcami. Modlić się – jak przystało na prawdziwych chrześcijan – by nie przepuścić obcych. Jezus widać zapomniał wśród uczynków miłosierdzia dodać najważniejszego: mniemanie dobre o sobie utwierdzać. Że papież mówi inaczej: cóż może papież-herezjarcha? Stali więc na granicach naszej schorowanej wyobraźni w tę deszczową sobotę.
Wydawać by się mogło, że różaniec na granicach i lektura „Lesbos” mają niewiele wspólnego. Różaniec – ogród różany, biała róża z Lesbos pojawia się w kolejnych wcieleniach na kartach książki. Cytowana obficie obrazoburcza Winterston: Różaniec, który znajduję między twoimi nogami.
Wszystko tu jest grą skojarzeń, przypadkowych, nieprzypadkowych. Takie jest to czytanie, bo „Lesbos” nie mieści się wśród czystych (znów gra słów?) gatunków. Łączy w sobie esej, elementy biografii, krytykę literacką, wreszcie – to robi największe wrażenie na autorze bloga – reportaż z tytułowej wyspy.
Safona pojawia się więc w kolejnych wcieleniach: Sofii Parnok, Jeanette Winterston, Annie Kowalskiej. Naczytałem się tyle o związkach i romansach Jarosława, i dopiero teraz uświadamiam sobie, że wśród moich lektur zawsze umykał wątek miłości między kobietami, jakby podwójnie schowanej, z podwójnym piętnem.
Renata Lis trafia na Lesbos w marcu tego roku. Parę miesięcy później pojedzie tam Alina Czyżewska (tutaj) i za ten wyjazd będzie zbierała obelgi od Polaków: sporo z nich zapewne w sobotę czuwało z różańcem na granicach. Może udało im się przechwycić jakąś czeczeńską kobietę z dziećmi, obronić przed nią wybraną (do czego wybraną?) przez Boga Polskę. Modlitwa i obelgi w naszej polskiej religii znakomicie się łączą.
W rozdziale o Lesbos najmniej jest Safony, najwięcej ludzkiego losu. I pisze tam Renata Lis słowa, które muszę powtórzyć, bo są jakby wycięte z mojego mózgu:
Nawet jeśli w tej chwili niektórym z nas się wydaje, że ich to nie dotyczy i nigdy dotyczyć nie będzie, to jest to tylko naiwne złudzenie, dziecinne myślenie życzeniowe, bo w pewnej chwili, i to nawet bardzo prędko, my także możemy się znaleźć w jakimś obozie Moria, specjalnie dla nas zbudowanym, w takich samych białych namiotach przysypanych śniegiem, w których potrujemy się czadem, albo w metalowych barakach za drutami (s. 191).
Co robiliśmy, gdy trzeba było ratować tonących? Odmawialiśmy różaniec, byleby nie przypłynęli do nas.
