
(Kadr z filmu „Prawo i pięść”, reż. E. Skórzewski, J. Hoffman, 1964, źródło: alekinoplus.pl; z filmu pochodzi utwór „Nim wstanie dzień” w wykonaniu Edmunda Fettinga).
Gdyby sobie wyobrazili, że za siedemdziesiąt lat powstanie instytucja, której zadaniem będzie zmielenie ich życiorysów i wyprodukowanie jednej uładzonej historii, co by sobie pomyśleli? Ci, którzy odbudowywali miasta są teraz zdrajcami, ci, którzy strzelali do wiejskich nauczycieli okazują się być bohaterami. Nawet z czasów wojny: cały sejm wstaje i czci kolaborantów, którym marzył się rodzimy narodowy socjalizm, a powoli zapomina o tych, co budowali podziemne państwo. Historia nie jest nauczycielką niczego.
Procent bohaterów w przeciętnym społeczeństwie jest niewielki, mniejszy nawet niż procent bandytów. Większość stanowią zwyczajni ludzie, tacy jak ci, co piszą te pamiętniki. Dajmy na to Mieczysław, który sporo miejsca poświęca zakochiwaniu się i oczarowywaniu zupełnie jak autor bloga, kiedy miał piętnaście lat i pisał swój dziennik. Jesteśmy podobni, a przy tym zupełnie niewyjątkowi. Czyżby pisanie dziennika – jeśli ktoś zechce go opublikować – można jednak uznać za wystarczający sposób przetrwania?
Wbrew dzisiejszej propagandzie życie nie było nigdy czarno-białe. I było wyzwolenie, chociaż pracują na zamówienie dzielni historycy w wielkich gmaszyskach, żebyśmy w nie nie wierzyli. Życiorysy pojedynczych osób zawsze stawiają pytania na przekór wielkim narracjom.
A jeśli ktoś myśli – ogarnięty gorączką prawicowego umysłu – że wojna to jest szkoła hartu ducha, niech przeczyta dziennik Bronka:
Byłem na filmie (…) Gdy dziecko skarży się przed rówieśnikami: „A moja matka znów przyszła do domu pijana” – sala wybuchła gromkim śmiechem. Gdy matka pociesza malca, iż niedługo umrze, reakcja widowni identyczna. Zarykiwali się z uciechy dorośli i młode dziewczyny, przyszłe matki. Może to wojna odwrażliwiła ludzi? (s. 291)
