Zdumiewam się, jak bezpośrednio i na gorąco zapisane wrażenia są przypadkowe albo wręcz błędne. Ile np. moich sądów o ludziach uległo zmianie, przeważnie złagodniało (s. 80).
Mam do stracenia tylko tę jedną jedyną, ale dla mnie piekielnie ważną rzecz – moje dzienniki (…). Dla ich zachowania dałabym bodaj życie (s. 110).
Zastanawiam się, czy nie przerwać na zawsze tego dziennika, czy nie staje się on ucieczką od twórczości (…). Ale może to jedyna forma twórczości, na jaką jeszcze mnie stać? (s. 223)
Dąbrowska pisze dziennik nad dziennikami. Ciągle dopieszcza kolejne fragmenty z lat poprzednich, tak jakby chciała zachować kontrolę nad własnym życiem. Traci on przy tym swoją bezpośredniość, stając się formą literatury.
Konieczność pisania, ten niepokój, że dzień umyka bez żadnej notatki, znajome uczucie (tak, piszę to po to, aby sobie samemu udowodnić, że blog to rodzaj literatury, pośledniej, ale zawsze). Co miałoby odciągać jego autora? Zarzucił przecież twórczość naukową, wiersze, kiedyś wydrukowane w pewnym czasopiśmie, które zamknięto, a nie wystarcza mu twórczość urzędnicza.
W sobotniej „Gazecie” artykuł o biografii Pilcha: o niezaprzeczalnej różnicy między bohaterem biografii a autokreacją w książkach. Bardzo to pouczające, jeśli chodzi o pisanie o sobie. Zapis, nawet najpiękniejszy literacko, nie jest osobą. Pozostaje tylko pytanie, czy warto wiedzieć, kto się za nim kryje. Na przykład, czy to prawda, co pisała Maria Dąbrowska
że lubi opalać się nago, biorąc pod uwagę, że odnotowywanie tego faktu w dziennikach uważała za istotne.
