
(Domenico Ghirlandaio, Portret Giovanny degli Albizzi Tornabuoni (fragment), 1489-1490, Muzeum Thyssen-Bornemisza, Madryt, źródło: tumblr.com)
Odwiedziłem Dż. w piwnicy, odrywając się na moment od ojczyzny-wścieklizny. Piwnica była słoneczna, za oknem trawnik z białych kamieni, coś dla miłośników zen, czysta urzędowa medytacja, żadnej wilgoci.
Dziecko wyrwało z komputera klawisz „home”, informuje A. z domu.
Pokój na parterze, za oknem jakiś błędny rycerz opowiada o swoich hurrapatriotycznych przygodach.
Była wówczas młodziutką dziewczyną. Nie minął jej jeszcze 15 rok życia. Rosła jak prościutka, wiecznie kwitnąca latorośl. Cała jej figura odznaczała się proporcjonalną i harmonijną budową. Z zachwytem patrzyło się na Irenę, z zachwytem słuchało. Oczy i uszy pozostawały nienasycone jej słowami i widokiem. Z twarzy bił łagodny blask Księżyca. Nie była ona całkowicie okrągła jak u kobiet asyryjskich ani zupełnie podłużna jak u Scytyjek, lecz tylko trochę odchodziła od doskonałej formy koła. Na policzkach Ireny rozścielała się kwiecista łąka, usłana różami również i wówczas, gdy patrzyło się na nią z daleka. Niebieskie oczy czarowały i przestraszały. Słodyczą i pięknością przyciągały ku sobie patrzących (…) Usta prawie zawsze zamknięte i milczące nadawały jej wygląd prawdziwego posągu piękności i żywej, pełnej harmonii kolumny (Anna Komnena, Aleksjada, za: Hans Belting, Obraz i kult, s. 584). O przyglądaniu się w letnim sto osiemdziesiąt.
Zadzwonił domofon. Czym jest wiara? – spytał głos. Dziecko rozpłakało się ile sił.
(03.08.2016)
