
Przez dwa tygodnie ponurego pobytu w urzędzie, za każdym razem gdy wychodziłem, spotykał mnie niesamowity wzrok Salmy Hayek, hipnotyzującej i olśniewającej. Plakat filmu „Pentameron” kusił.
(Przypis: dystrybutor nie musi tego wiedzieć, ale penta oznacza pięć: tytuł ni w pięć, nie w dziesięć, zważywszy, że w filmie ta liczba nie występuje. Tyle tylko, że wywołuje skojarzenie z „Dekameronem”, co dalej kojarzy się z erotyką i seksem, więc przyciąga do kina).
Tym większe było moje rozczarowanie w nabitej sali w deszczową niedzielę. „Pentameron” jest baśnią i łatwo zastosować w nim schematy autorstwa Proppa, lecz nie oczarowuje ani muzyką, ani scenariuszem, ani zdjęciami, a jedynie – co wiedziałem już przedtem – Salmą Hayek (a to dla trwającego ponad dwie godziny filmu jednak za mało). Są to trzy (nie pięć!) wariacje na temat znanych motywów baśniowych, momentami nudnawe, na tyle, że jakiś facet z tyłu zaczął chrapać. Przypominam: to baśń, a nie azjatycki snuj!
Słowa klucze: pchła, źródło, nurkowanie
(3,5/3,0)
