Pośród bylejakości i arbuzów od razu się wyróżniał. Szary garnitur, słomkowy kapelusz, rozpięty kołnierzyk, garb. Przechadzał się, podpierając laseczką, z pewną dezynwolturą (a w samie to trzeba łokciami, prawie jak na Hali Mirowskiej i trzeba głośno się wydzierać, i wpychać do kolejek, bo inaczej – zadepczą, zakrzyczą). Przepraszam, rzekł w sposób nazbyt grzeczny do ekspedientki, gdzie mogę dostać mazidło dla mnie, przeciwko słońcu?
Nie wiem, co odburknęła, bo że odburknęła to pewne. Ale wtedy zrozumiałem, że w samie na Broniewskiego spotkałem Pana Jesień.
Czytałem gdzieś nawet, że tego roku, ze względu na pustynne, suche powietrze, jesień przyszła o miesiąc za wcześnie i bociany też już dawno odleciały. Toby się zgadzało (28.08.2015).
