
Zastanawiam się czy „poetyka telenoweli” to będzie oksymoron, czy nie? Bowiem „film utrzymany w poetyce telenoweli” to najlepsze określenie brazylijskiej produkcji, którą obejrzeliśmy dzisiejszego wilgotnego popołudnia.
(Spojler): Jest służąca, jej państwo i dawno niewidziana córka, która, przyjeżdżając, burzy pozory dobrych stosunków. Dużo było podobnych filmów, niektóre lepsze, np. ten. Można całą fabułę opisać również inaczej: jest matka, która zostawia gdzieś daleko córkę i zarabia na jej utrzymanie wychowując cudze dziecko, na nie niezdrowo przelewając macierzyńskie uczucia. W taki sposób obydwoje dzieci wychowuje się bez własnej matki.
Gdyby odejść od „poetyki telenoweli”, „Prawie jak matka” okazuje się być filmem o zniewoleniu, poddaniu się sytuacji, w której, choć wszyscy są równi, niektórzy okazują się jednak równiejsi. Niewola wchodzi w krew, człowiek szybko akceptuje ograniczenia i narzucone zasady (na krześle się nie siada, do basenu się nie wchodzi), uznając, że tak być właśnie powinno. Feudalizm trwa w najlepsze półtora wieku po śmierci niewolnicy Isaury.
Jest jeszcze w tym filmie, muszę o nim wspomnieć, postać bardzo dwuznaczna: doktor Carlos. Zwykle lubię takich przegranych bohaterów, co to kiedyś malowali piękne obrazy, a potem rozpłaszczyła ich nudna codzienność, ale ten tutaj ma w sobie coś zbyt niepokojącego, żeby go polubić.
Słowa klucze: basen, lody z migdałami, sok ze słodkiej limetki, FAU
(2,5/2,5)
