Wiesz co? Mogliśmy iść na „Serce, serduszko” (dwóch podsłuchanych ironistów po trwającym sto dwadzieścia siedem minut piątkowym seansie).
Pierwsze wrażenie, że mamy do czynienia ze swego rodzaju baletem, w którym główną rolę odgrywają ręce, mija, gdy odkryjesz, że brak słów i jednocześnie brak tłumaczenia z języka migowego jest fenomenalnym zabiegiem: zmusza cię do maksymalnej koncentracji na bohaterach. „Plemię” ogląda się więc dużo intensywniej niż inne filmy (np. bardzo podobny, jeśli chodzi o zarys fabuły, kazachski film „Lekcje harmonii„). To samo dotyczy niezagłuszanych słowami dźwięków: dociera do nas każde skrzypnięcie, każdy szelest i każdy jęk.
(Spojler) Naturalizm w „Plemieniu” to ostry naturalizm, ostrzejszy nawet niż u Seidla – sam się zastanawiam, czy nie powinno być ostrzeżeń, że dozwolony jest od co najmniej 21 lat – zarówno, jeśli chodzi o sceny erotyczne (tu i tu), jak i ginekologiczne (kojarzący się z Balthusem kadr powyżej), porównywalne w drastyczności z „4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni„, wreszcie końcową sekwencję zemsty (jak z dalekowschodnich filmów o samotnych mścicielach).
Tytuł – jak można dowiedzieć się z opisu – odnosi się do nazwy, którą przyjął szkolny gang. Jednak moje skojarzenie idzie – zwłaszcza po scenie walki przed szkolnymi magazynami, wygladającymi jak jaskinia – w innym kierunku: ku australopitekom.
Australopitek to forma pośrednia. Już nie zwierzę, lecz jeszcze nie człowiek. Dwunożny, ale kierujący się instynktem, żyjący w stadzie, pozbawiony artykułowanego języka. (Może to brak słów w filmie nasuwa to skojarzenie, wyostrzając zwierzęcość, bo dla nas język stanowi podstawowy atrybut człowieczeństwa?) „Plemię” jest filmem o pierwotności, kryjącej się za strukturami społecznymi. (Akurat gdy je oglądamy, wiadomością dnia pozostaje historia z Gdańska o ojcu, który na sposób zupełnie zwierzęcy, zamordował własne dziecko).
Słowa klucze: reklamówka z lotniska w Rzymie, trolejbus, szafka nocna, paszport, młotek
(4,0/4,5)
(źródło: filmweb.pl)