
„W kręgu” (w oryginale „Krąg”, od nazwy czasopisma) łączy kino dokumentalne i fabularne. Można słuchać wspomnień sympatycznej (i monogamicznej, co dla autora bloga bywa ważne) pary staruszków: Röbiego i Ernsta, a jednocześnie oglądać ich odtworzoną historię z czasów, gdy byli tacy jak na zdjęciu.
Ten film można byłoby spokojnie obejrzeć w telewizji – powiedziała A. Cóż, skoro nie mamy telewizora, pozostało nam tylko kino. Widać więcej osób czekało aż go wyemitują w telewizji, bo na dużej sali byliśmy sami.
Tak więc siedzimy we dwójkę, heteroseksualna para, na filmie o środowisku gejowskim w Szwajcarii w latach pięćdziesiątych. (Dygresja: filmy LGBT jeszcze parę lat temu były w kinach czymś rzadkim, a potem nastąpił ich wysyp. Mam wrażenie, że czasem nawet chodziło o samą etykietę, że jest to kino LGBT, żeby trafiało na ekrany, bez względu na jego wartość artystyczną. Po pewnym czasie nam się znudziło: marne kino homoseksualne nie różni się wiele od marnego kina heteroseksualnego. Niemniej czytałem ostatnio, że są miejsca w tym kraju, gdzie sceny miłosne z udziałem dwóch mężczyzn rozpalają niezdrowe emocje. Z przykrością dodaję, że znów chodzi o Lu., skąd festiwal filmów LGBT próbuje się przegnać modlitwą różańcową, patriotycznymi frazesami i demonstracjami łysych młodzieńców, którym nawet seks kojarzy się z BHO: Bogiem, honorem, ojczyzną).
Chciałem obejrzeć „W kręgu” z uwagi na Jarosława Iwaszkiewicza, to znaczy, żeby lepiej zrozumieć co oznaczało bycie homoseksualistą w latach pięćdziesiątych. Wiem, że Zürich to nie Wa., ale właśnie w tamtych czasach Jarosław przeżywał swoją wielką miłość. Mojej wyobraźni potrzebna była odpowiednia sceneria. To teraz ją już mam.
Słowa klucze: strój marynarza, picie kawy, Camus
(3,0/3,5)

1 Comment