Zyta Oryszyn, Ocalenie Atlantydy, Świat Książki 2013

Przeczytałam o niej w dzienniku Stachury – pisze w przedmowie Hanna Krall (pisze Hanna Krall, ale nie oznacza to, że „Ocalenie Atlantydy” jest reportażem) i mógłbym powtórzyć to samo, i jeszcze dodać, że tamten dziennik jest okrojony z uwagi na prywatność Zyty, która o Stachurze nikomu nie chce opowiadać.

Przeczytałem nazwisko na okładce, na stoisku w biedronce, jeden impuls, i kupiłem. A potem, dawno już tego nie robiłem, czytałem po prostu, bez planu, nagle. Czytałem o Leśnym Brzegu i chętnie teraz bym Wałbrzych (czyli książkowy Leśny Brzeg) odwiedził i sprawdził. Choć to ta sama okolica i mniej więcej data wydania, „Ciemno, prawie noc” nie czytałem.

„Ocalenie Atlantydy” to kolejna książka o tym, że miejsca znikają, zmieniają swoją tożsamość a potem nie da się ich już poznać. I ludzie też pojawiają się a potem ich nie ma. Zostanie po nich porcelana (o starej, niemieckiej porcelanie natomiast już pisałem) lub nawet ona nie pozostanie, a cmentarze to już w ogóle bardzo szybko zamieniają się w skwery (lub w działki dla deweloperów, bo w to ostatnio przemieniają się skwery). 

Bardzo mi się w powieści Oryszyn podoba sposób budowania fabuły. To jak topografia układa się w jedną mapę, ludzie z różnymi własnymi historiami – w jedną historię. Historię o ciągłym uciekaniu i ciągłym się ukrywaniu, o ciągłym zagrożeniu, że się naprawdę przeminie.

I Atlantyda. Całe święta jakimś cudem pod wpływem Atlantydy.

Dodaj komentarz