
Mam wrażenie, że się powtarzam, pisząc o tym, że ze wszystkich krajobrazów, tylko jeden jest dla mnie niezrozumiały – krajobraz stepu. Jego jednostajność jest całkowicie nieznośna. Po „Próbie” wprawdzie powiedziałem A., że spodziewałem się więcej fabuły, ale być może właśnie jednostajność obrazu dobrze wyrażała jednostajność stepowego krajobrazu.
Bo tu nie było słów, ani jednego, jedynie obrazy (ten kadr z góry tak bardzo przypomina kolorowe fotografie Prokudina-Gorskiego, starsze od fabuły o ponad pół wieku), bardzo piękne obrazy, geometrie horyzontów i dróg, dużo symetrii liniowej. Przez ten brak słów, o tym jak nazywa się główna bohaterka (ta ze zdjęcia), dowiadujemy się dopiero z napisów końcowych. Dinara, grana przez Elenę An, przez cały czas skupia uwagę widzów. Podglądamy jej drobne czynności, usiłujemy zrozumieć jej odczucia, a na przykład A. zauważa, że Dinara jest estetką.
Właściwie z tym krajobrazem i tymi bohaterami (młoda dziewczyna, jej ojciec, dwaj zalotnicy) można by „Próbę” uznać za baśń, i sprawdzić ją Proppem, choć z całą pewnością nie jest to filmowa proza, lecz czysta filmowa poezja.
(Spojler) rzecz dzieje się w Semipałatyńsku, dlatego na końcu zdarza się – trochę zbyt komputerowo opracowana – apokalipsa. Sto słońc.
Słowa klucze: czerwona gwiazda, słońce, owca (już zamykaliśmy oczy, oczekując poderżnięcia jej gardła, a tu reżyser nas zaskoczył), licznik Geigera, zielnik
(3,5/3,5)
