(recenzja, w której autor bloga nadużywa etnologicznego żargonu)
Pamiętajcie, by wasza opowieść nie zabiła istoty, nie róbcie książki na zachodnią modłę, nie zabijcie tego, co subtelne (s. 90) – radziła autorom szamanka.
Nadużywają szyku przestawnego i to mi się podoba, bo zaburza utarte ścieżki czytania i myślenia. Piszą bez zadęcia przemądrzałych specjalistów od świata. Gatunek zmącony: ciężko dociec czy to reportaż, jak głosi okładka, czy książka etnograficzna, czy – autorzy sami o tej pokusie wspominają – baśń. Jakkolwiek by było, autorzy wybrali dobrą metodę by wędrować po pograniczach tego, co racjonalne i tego, co zupełnie niezwykłe, gdzie zaciera się podział na fikcję i nie-fikcję (s. 217).
Od czasu zajęć z „Etnografii Syberii” dr. Ł.S. na miejscowej uczelni, szamanizm oglądam jako numinosum. Budzi naukową fascynację (opowieść dr. Ł.S. o członku zespołu ludowego, który na konferencji ateistów i wolnomyślicieli, w czasie występu, wpadł w trans i odjechał w zaświaty, rujnując tezy uczestników) i roztacza wokół siebie aurę niezwykłości. Co prawda, budzi się we mnie od czasu do czasu człowiek całkiem racjonalny, któremu udaje się wytłumaczyć, że to nie może być prawda. Ale szybko mi przechodzi. Jastrzębskiemu i Morawieckiemu udaje się utrzymać mnie w tym etnograficznym napięciu.
Być może wędrówki po Buriacji są tylko pretekstem, żeby pisać (albo czytać) o zmianach we współczesnej duchowości, która przestaje być kwestią tradycji a zaczyna – wyboru (trochę jak w supermarkecie). To dlatego tak bardzo zajmująca jest przypowiastka o dwójce nieszczęśliwych albigensów (tak, albigensów!) w Ułan Ude.
(Rzadko piszę komplementy w recenzjach, bo komplementy są u pensjonarek, ale tym razem napiszę, że już nie mogę się doczekać kolejnej książki autorów o podlaskich szeptuchach).

2 Comments